Fioletowy krąg zawirował pod moimi nogami, po czym sześć purpurowych ogników zaszarżowało prosto na Hypno. Ten uchylił się, po czym wykonał salto, odbijając ataki powierzchnią miecza. Przywołałam cienką wstęgę energii i wystrzeliłam nią prosto w jego oko. Nie zdołał odchylić głowy. Powietrze wypełnił zapach palonej gumy, a na skalną podłogę skapnęło kilka beżowych plam.
Hypno zawarczał, przyciskając dłoń do rany. Mimo to uniósł drugą ręką miecz na wysokość głowy, celując ostrzem prosto w mój łeb. Spod rozpływającej się skóry ujawniała się ledwo widoczna linia czaszki. Żadnych kości, mięśni, tkanek. Bey nie posiadał własnej formy, więc bez przemian był niczym.
– Zabierz go stąd – rzuciłam do Blaisa, wskazując na narwańca. – Tylko mi się będzie pętał pod nogami.
O dziwo nie zareagował, za to ta druga spierdolina zrobiła minę zbitego psiaka.
– Przecież ma nogi! Zresztą i tak go nie zabiją, bo jest im potrzebny – Brunet odwrócił się do Tategamiego i machnął ręką w kierunku mroku korytarza. – Sio, sio, dałem ci sztylety, to wiesz, co robić!
To musiał być strach przed śmiercią, bo Kyoya bez nawet pisku protestu szybkim biegiem zaczął się od nas oddalać. Normalnie zaczęłabym nagrywać tą wiekopomną chwilę, ale telefon zgubiłam, ponadto już w głowie zaczęły mi się mnożyć czarne scenariusze. Blaise spojrzał na mnie zwycięsko, na co uniosłam brew, pragnąć mu tak od serca wyjebać.
– To nie była prośba, kretynie – warknęłam. – Jak go złapią, to też nie będzie za ciekawie, bo znów nie będę mogła użyć najlepszego zaklęcia! I to przez ciebie! Więc idź za nim, zanim cię tam wypierdolę!
W gwoli ścisłości to nie było tak, że olałam Hypno i postanowiłam się pokłócić z Blaisem. Bey zwyczajnie nie atakował, bo ciemność ciągle żerowała na jego przybranej formie. Ponadto jakby nie było, to jego bleyderka czy tam matka (lepiej w to nie wnikać, powalone z poplątanym) przeze mnie skończyła w stanie niemal agonalnym, więc też nie mógł się karmić jej energią.
Wzniosłam dłoń, przywołując cieniste dłonie.
– To jak będzie?
Spierdolina odchyliła głowę i wydała westchnięcie, jakbym co najmniej kazała mu iść na randkę Damona z kosą i zaczął powolnym krokiem odchodzić. Ugięłam palec i jedna z cienistych dłoni smagnęła go po łbie.
– Szybciej.
– Już, już, pani kapitan.
Rozwinął skrzydła i wystrzelił, aż kilka piór zawirowało w powietrzu. Kilka sekund później rozległ się wrzask, a raczej ryk wściekłości Kyoyi. Zapewne Blaise uznał, że on to pierdoli i wziął Kyoyę przez ramię niczym księżniczkę z taniego romansu. Cóż tak długo jak żył, było idealnie. Skupiłam uwagę na Hypno, który nagle zaczął się trząść. Ugięłam nogi i skierował trzy dłonie koło siebie, a reszta wystrzeliła prosto na beya.
Wtem otoczenie zadrgało. Palce zacisnęły się na niczym, bowiem Hypno znikł. Zmieniłam je w kulę energii i wciągnęłam gwałtownie powietrze. Cały korytarz się zmienił oprócz tego, że dalej się ciągnął po mojej prawej, gdzie zniknęła wspaniała dwójką kretynów. Stał się szerszy, a nade mną pojawiło się okrągłe sklepienie zdobione kamiennymi rzeźbieniami.
– Przysłużyłaś się mi, puszczając ich samych – głos Hypno, brzmiący jak zniekształcony Michaela, odbił się od kamiennych ścian.
– Prócho zdechnie i bez mojej pomocy – odparłam, wzruszając ramionami.
Płynnym ruchem nadgarstka zmieniłam kulę na wstęgę i smagnęłam nią beya, gdy pojawił się po mojej lewej. Odjechał kawałek, wywołując chmurę pyłu. Nie czekałam i posłałam na niego pozostałe trzy dłonie. Jedna ugodziła go w kolano, druga złapała za szyję, a trzecia wybiła miecz, który poszybował nad sklepieniem i wbił się w ścianę. Zacisnęłam dłonie w pięści i zdecydowanym ruchem zamachnęłam nimi w dół. Rozległ się trzask i dźwięk rozrywania. Głowa Hypno opadła w tył bezwładnie jak u szmacianej lalki, a jego nogi oddzieliły się od reszty ciała. W wyniku tego postać zniknęła i pozostał sam bey, który ledwo już wirował.
Swoimi działaniami zabrał mi może z dziesięć minut czasu. Cały czas to więcej niż Eris ostatnim razem, za co należały mu się oklaski.
Już miałam przywołać kulę, gdy korytarzem zatrzęsło, po czym ściany zaczęły się kruszyć, a podłogę zaczęła pokrywać głęboka rysa, dzieląca ją na pół. Hypno ostatkami sił ukształtował nową postać, a raczej jej zarysy. Bowiem rycerz w czerwonej zbroi był niezwykle wyblakły oraz brakowało mu stóp. Zacięcie uderzał olbrzymia halabardą na zmianę w ściany i podłoże.
– Choć...zatrzymam... - wyszeptał głos, który nie przypominał żadnego mi znanego. Był odległy i wyraźnie zmęczony.
Otoczenie dalej próbowało się zmienić, by mnie zmylić. Ale były to marne wysiłki, bowiem resztka mocy Hypno pozwalała zaledwie na takie różnice jak dodatkowe wyjście czy okna. Nie był w stanie zmienić mojego położenia względem tego, gdzie byłam pierwotnie.
– Za późno.
Rozwinęłam skrzydła, wzywając czarną, czystą ciemność u moich stóp. Obróciłam nią parokrotnie tworząc wir, po czym dodałam purpurowe ogniki. Tornado ciemne, ale też błyszczące jakby wypełnione setką ametystów uformowało się u moich stóp. Uśmiechnęłam się i pchnęłam je przed siebie. Natarło na kamień z mocą tarana, wzmagając wstrząsy na całej długości korytarza. Usłyszałam zgrzyt i trzask. Uśmiechnęłam się krzywo, gdy delikatna srebrna mgiełka mignęła mi w splotach czerni.
Odwróciłam się i popędziłam go najbliższemu skrętowi, pozostawiając za sobą jedynie rumor i zniszczenie.
****
Kolumny i posadzka drżały w posadach. Wybuchy dochodziły do nich z różnych stron zupełnie jakby znajdowali się pod ostrzałem wrogiej floty. Złowieszcza energia coraz mocniej zaciskała się pętla wokół gardła Mari. Oczami duszy widziała tamtą dziewczynę i czuła fantomowy ucisk widmowych dłoni na swoim ciele. Miała ochotę się podrapać. Zdrapać z siebie całą skórę, wykrwawić się, zniknąć. Wcześniej czuła zaledwie jej ułamek. Teraz odczuwała, jak przesączona była żądzą krwi i zniszczenia.
Jeśli popełnią choć jeden błąd, oni ich dopadną. Przez samą tą myśl znów zebrało się jej na wymioty, choć żołądek miała pusty.
– Serio, mamy tu tak siedzieć? – spytał znudzonym głosem Osamu. – Brzmi, jakby niedaleko rozgrywała się niezła jatka. Panna i Hypno poradzą sobie?
Opierał się o jedną z kolumn z rękami założonymi za głową. Wyraz twarzy miał beznamiętny, ale w oczach odbijało cię zniecierpliwienie. Ciemność jednak zignorowała go, stukając palcem w okrągły stół ofiarny, na którym już spoczywała ciągle nieprzytomna Madoka. Wtem zastygła, po czym wszyscy odczuli niesamowitą furię, która wręcz zaiskrzyła w powietrzu. Mari skuliła się w sobie.
– Ta dziwka! – warknęła Eris, zrywając się na równe nogi. Na ten gwałtowny ruch kilka jej świeżo zasklepionych ran otwarło się. Po jej ciele pociekło kilka czarnych strużek, a odór zgniłych jabłek zaswędził zgromadzonych w nosie.
Ślepa wściekłość Ciemności nie była dla nich już niczym nowym. Kobieta od momentu zatrzymania czasu stała się rozdrażniona i skłonna do nagłych wybuchów. Dlatego też Osamu wywrócił jedynie oczami i skierował uwagę gdzie indziej, a Shiro i jego bey wrócili do opierania się o siebie i cichej rozmowy. Przez to nie ujrzeli tego, co Mari.
Sama dziewczyna początkowo uznała, że musiała do reszty postradać zmysły. Że jej wzrok przestał działać, jak powinien. Bowiem jak to było możliwe? Po policzku białym niczym śnieg i poznaczonym zadrapaniami płynęła czysta łza. Wyglądała jak ludzka. Nie. Była ludzka. Choć Ciemność bliżej było do bestii niż istoty choćby przypominającej człowieka, to płakała? Nad czym? Za czym? Dlaczego? Co zmusiło to do płaczu?
Co na nich polowało?
– Musisz się ich pozbyć – Eris szybkim ruchem nadgarstka starła znak, że mogła kiedyś mieć w sobie coś ludzkiego.
Urania podniosła głowę i zmarszczyła brwi. Zacisnęła mocniej palce na swojej różdżce.
– Shiro będzie w niebezpieczeństwie.
Eris zaśmiała się piskliwie, mierząc ją wzrokiem. Zaczęła do niej podchodzić powolnym, zwinnym krokiem, zostawiając za sobą ścieżkę czarnych kropli.
– Wszyscy już jesteśmy – wycedziła. – Jeśli rytuał się spełni – machnęła ręką za siebie. – nic nam nie zrobią, ale jeśli nie… – urwała znacząco. – Myślisz, że cokolwiek z nas zostanie?
Zapadła cisza, a napięcie w sali wzrosło. Urania nie poruszyła się ani o milimetr pomimo palącego spojrzenia Eris. Huki i trzaski wzmagały swoją intensywność i stawały się coraz głośniejsze. Ktokolwiek to był, wkrótce tu się zjawi. Mari już miała sama paść na kolana i błagać, gdy Urania jedynie odleciała, uprzednio kładąc dłoń na ramieniu Shiro.
– Mari podejdź do stołu i wymierz ostrze w serca lub inne ukrwione miejsce – padło polecenie.
Eris obróciła się do nich. Wyglądało na to, że cała złość ją opuściła. Uśmiechała się, w jej oczach błyszczały ogniki obłędu.
– Wystarczy, że ją zabijesz. Nieważne czy krew doleci do beyów. Ja tego dopilnuje – dodała i rozprostowała palce.
****
Blaise z niezwykłą pasją ignorował normalne przejścia i wybijał swoje własne. Ciskał w nie kulami energii. Przez to Kyoya nawdychał się kilkuletniego zapasu pyłu, a w jego włosach było mnóstwo odprysków skalnych.
Wkroczyli przez nową dziurę do kompletnej ciemności.
– Ty dobrze wyczuwasz tego swojego sierściucha? – mruknął zniecierpliwiony demon. – Ta świątynia nie wyglądała na dużą, a kręcimy się już dobre dwadzieścia minut.
– Staram się! – odparował opryskliwie Tategami.
– To staraj się bardziej – Blaise uśmiechnął się słodko. – Bo jak nie zdążymy, to ty będziesz gryzł ziemię, nie my.
Kyoya skupił się, choć ręce go swędziały, by zajebać w ten kpiący wyszczerz. Całe to szukanie energii dalej go dziwiło, ale zrozumiał, że musi usłyszeć skąd dochodzi odgłos przypominający bicie serca. Tak przynajmniej wnioskował po odnalezieniu świątyni, bo te dwie upierzone cholery niczego mu łaskawie nie wyjaśniły. A jeszcze jakie miały wymagania!
– Wschód – rzekł. – Ale słabnie.
– Jak słabnie? – jęknał Blaise. – To znaczy, że się oddalamy! Kurwa, mogłem cię puścić samego, co za debil!
Kyoyi aż zadrgała brew. Wierzgnął się, ale niewiele to dało, bo Blaise nie poluźnił uścisku, a jedynie syknął z dezaprobatą.
– Przed chwilą było mocniejsze. Ty jesteś tu ekspertem od tych waszych czarów marów, więc wymyśl, co się stało.
Nie dostał żadnej odpowiedzi. Za to poszybował w powietrzu i uderzył ramieniem o ścianę w bocznym korytarzu. Oszołomiony chwiejnie się podniósł i złapał za bolące miejsce, mając wrażenie, że coś tam się złamało. Gorąca, biała złość oślepiła go na moment.
– Co ty odpierdalasz?! – wydarł się, sięgając zdrową ręką do kieszeni ze sztyletami.
– Siedź na dupie! – rozkazał ostrym tonem Blaise.
Wtedy Tategamiego otrzeźwiło. Demon miał nogi dosłownie wbite w kamienne podłoże, a jedną ręką trzymał za sztylet, którym blokował złotą różdżkę kobiecej duszy beya. Kobieta miała fioletowe falujące włosy i była odziana w białą szatę. Biła od niej potężna aura, która sprawiała, że pomniejsze odłamki zmieniły się w pył. Uderzenie bez wątpienie było kierowane w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą była głowa Kyoyi.
Blaise wzniósł wolną rękę i podłoże między nimi eksplodowało. Beya odepchnęło w bok, ale wbiła laskę w ścianę.
– Nie dam wam uciec.
Wycelowała dłonią prosto w Kyoyę, a czerwony kamień w środku różdżki rozbłysł. Kilka meteorytów o rozmiarze dorodnych głazów popędziło na niego, a ich pióropusze ognia przy okazji wznieciły płomienie, odcinając im jedną z dróg ucieczki. Tategami przetoczył się, unikając jedne latającej śmierci, ale druga była już koło niego.
Wtedy czarna fala wystrzeliła z góry, pochłaniając wszystkie płonące kule i zduszając płomienie. Blaise przywołał kolejny krąg, z którego wystrzeliły brzęczące grube łańcuchy i owinęły się wokół nadgarstka i nogi beya.
– Jenn ostrzegała, że się pojawisz – mruknął znudzonym tonem i zacisnął pięść. Beya wypadł zduszony okrzyk i opadł na kolano, a łańcuchy oblekła fioletowa powłoka.
– Dzięki za informację, nie musiałeś mówić – wytknął Kyoya.
– I tak byś gówno zrobił – zauważył demon.
Jedyne, co musiał przyznać Tategami, to dobrali się z Jennifer perfekcyjnie. Opanowali podnoszenie innym ciśnienia do perfekcji i nawet uśmiechali się tak samo obrzydliwie fałszywie.
Wtem pojawiła się jasność. Oślepiająca, mocna. Kyoya mógł jedynie bezwładnie polecieć do tyłu, nawet nie widząc, co go ciągnie. Włoski stanęły mu na rękach pod wpływem rozchodzących się fal energii. Wszędzie było biało.
Biel trwała i trwała, aż nagle przeciągnęła się po niej ciemna linia. Potem kolejna i kolejna. Aż rozprysnęła, gdy w środek ugodziła sztylet obleczony czarną aurą. Białe odłamki wzbiły się ku górze, odsłaniając zszokowaną twarz duszy beya. Wpatrywała się w różdżkę, któremu brakowało czerwonego kryształu.
Czerwone kawałeczki posypały się na ziemię. Blaise jedynie odetchnął. Miał ciągle wyciągniętą dłoń, po której skakało multum czarnych iskier. Nagle ze sklepienia wystrzeliły widmowe ręce i przydusiły beya do podłoża. Różdżka wypadła jej z dłoni.
– Zawsze musisz się popisywać – dobiegł ich głos Jenn.
Blaise aż się rozpromienił na jej widok i machnął kilka razy ręką, aż zniknęły iskry. Potem rozpostarł ramiona, ukazując pobojowisko.
– Ale tamten kretyn żyje.
Dziewczyna poklepała go po głowie i skierowała uwagę na beya. Na jej ustach wykwitł drapieżny uśmiech, gdy kobieta niemal zasyczała.
– Też miło cię widzieć.
Dusza zacisnęła palce podłodze. Od razu pojawiły się wgłębienia, które lekko zaświeciły, jakby wypełnione mocą.
– Artemis, zostawiam ci ją – Jenn zdawała się tego nawet nie dostrzegać.
Miko pojawiła się przy jej boku. Miała poważny wyraz twarzy. Skinęła głową.
– Zbieraj tyłek Tategami i wyczuwaj Leona. Mamy z pół godziny albo będzie po wszystkim.
Kyoya łypnął na nią spode łba. Ramię pulsowało mu bólem, ale był w stanie nim ruszać, więc nie było złamane. Przed oczami ciągle za to miał mroczki, a w uszach mu brzęczało.
– Dzięki za pytanie, czuję się wyśmienicie – wycedził przez zęby.
– Po śmierci w ogóle nie będziesz się czuł – odparowała. – Leone. Już.
– Wschód. Nic się nie zmieniło.
– Idziemy – zakomenderowała. – Artemis, pamiętaj, co mówiłyśmy.
– Pamiętam.
Oba demony rozwinęły skrzydła i nie zważając absolutnie na komfort Tategamiego, złapali go wspólnie pod pachy. Blaise wybił kolejną dziurę, przez którą wylecieli. W tym samym momencie dłonie krępujące Uranię zniknęły. Ta podniosła się, wbijając dziki wzrok w Artemis.
– Nie możecie zniszczyć marzeń Shiro.
– Twoja laska nie ma pełnej mocy – zauważyła Artemis. – Tylko się zniszczysz, walcząc nią.
Urania podniosła różdżkę, kręcąc głową. Spod palców trysnęło jej parę ogników.
– To bez znaczenia – Wycelowała w miko. – Od początku byłam na to gotowa.
****
Shiro przez moment odniósł wrażenie, że został odcięty od tlenu. Zatoczył się w miejscu, próbując nabrać powietrza. Bezskutecznie. Coś go zgniatało go od środka, wywołując ból we wszystkich włóknach jego ciała. Już obraz przed nim się zamazywał, gdy nagle minęło. Upadł na kolana, oddychając ciężko.
– Urania musi toczyć ciężko walkę – usłyszał nad sobą głos Eris.
Podniósł na nią załzawione oczy. Ta lekko przejechała dłonią po linii jego szczęki i odstąpiła o krok.
– W tej świątyni wszystkie połączenia z beyami są dużo mocniejsze – wyjaśniła łaskawie. – Więc będziesz odczuwał jej ból dużo intensywniej niż zwykle.
– Ona cierpi – przemówił. Zacisnął pięść. – Przez ciebie.
Eris uniosła brew. Shiro czuł na sobie wzrok pozostałej dwójki. Do tej pory żadne z nich nie postawiło się Ciemności. Nie było w tym żadnego sensu ani nie dawało korzyści. Zresztą bezwzględne posłuszeństwo było ceną spełnienie życzeń. Tylko że nic nie mógł poradzić na wypełniającą go gorycz. Urania cierpiała. Zmagała się z jakimiś monstrami, na co wysłała ją Eris.
Jego Urania nie powinna czuć bólu. Ona miała…
– Pamiętaj, co mi obiecałaś.
Milczenie. W każdej chwili mogła przywołać swoją moc i go zabić. Sam wielokrotnie widział, jak kogoś morduje. Mimo to nie opuścił wzroku. W końcu kobieta uśmiechnęła się samymi ustami. Oczy miała lodowate.
– Nie da się tak łatwo zabić beya. Zresztą to nie jest ich główny cel. Zbierz mroczną moc i bądź gotowy – rozkazała.
To samo poleciła Osamu, natomiast Mari stała wyprostowana niczym struna przy ofierze. Płomienie świec odbijały się na powierzchni ostrza i rzucały refleksy na czarne kolumny. Przez niewielki otwór w sklepieniu widać było fragment gwieździstego nieba.
Eris zaczęła zbierać u swoich stóp czarną jak smoła energię, która wiła się niczym wąż. Podzieliła je na trzy mniejsze części i każda uformowała na kształt bata. Teraz zostało im tylko oczekiwanie.
Na śmierć lub nowe życie.
****
Jakiś wyjątkowy skurwysyn musiał budować tą świątynie, bo tyle co ona miała korytarzy i pomieszczeń – z czego połowa pusta – to historia. Pół Monstir mogłoby się tu sprowadzić i jeszcze zostałoby miejsce na sklepy!
Czas dosłownie przelatywał nam przez palce, ale byłam na tyle łaskawa, że nie mówiłam o tym narwańcowi. Jeszcze by brakowało, żeby na zawał nam przedwcześnie zszedł. Blaise nucił sobie pod nosem, żeby za cicho nie było.
Sama wyczuwałam tą obrzydliwą energię mroku, tylko była zbyt rozrzucona by ustalić jej konkretne źródło. Plus przez zawirowania związane z walką Uranii i Artemis ciężko byłoby odnaleźć wszystkie połączenia. Niestety było to poświęcenie konieczne, bo Uranii trzeba było się pozbyć, nim próchno zdołałoby użyć jej energii. Tak zwane mniejsze zło czy coś takiego.
– Jest mocniejsze. Na prawo.
– Czuję smród – wtrącił Blaise, marszcząc nos.
Obydwaj mieli rację. Energia mroku wręcz przenikała włókna dookoła nas. To oznaczało, że za ścianę lub dwie znajdowała się ta cała popaprana ferajna.
– Dobra, to ty Tategami schowaj się gdzieś daleko, a my idziemy – uznałam i puściłam ramię zieleńca.
– Oszalałaś chyba – rzekł oburzony. – Idę z wami.
– Nie mówiłaś, że ma skłonności samobójcze – zwrócił się do mnie Blaise.
Przejechałam ręką po czole, czując się, jakbym miała przed sobą czterolatka, któremu próbuje się wyjaśnić, że piła mechaniczna nie służy do zabawy.
– A co ty im zrobisz? Zabijesz debilizmem? – spytałam złośliwie. – Ani mi się śni cię osłaniać.
– Nie potrzebuję łaski – syknął. – Nie zamierzam uciekać jak tchórz.
– A rób, jak chcesz. Victorowi się powie, że sam się pchałeś – poddałam się, przewracając oczami. – Blaise, jeśli możesz.
Tym razem przywołał błyskawice, choć mniejszą niż ta, którą uderzył w świątynie. Świsnęła w powietrzu, aż miło zatrzęsło. Podniosłam kciukiem rękojeść katany, zerknęliśmy na siebie z Blaisem i jednocześnie odbiliśmy się od podłoża.
Nim zdołałam rzucić okiem do wnętrza sali, musiałam odbić prawo, by uniknąć kilku płonących kart. No tak, jebane beye.
Odepchnęłam się ręką od ściany i przeleciałam przez wyrwę, jednocześnie parując kolejne karty kulami. Włosy zasłaniały mi widoczność, ale zdołałam dostrzec utkwione we mnie oczy Eris.
Wylądowałam na suficie i złapałam się ręką za marmurowe zdobienie przedstawiające jakaś boginię. Szybko zlustrowałam pomieszczenie. Stół ofiarny z beyami obok Mari, dwaj idioci otoczeni mroczną energią, próchno i Blaise, który z pięści rąbnął duszę beya o kształcie jaguara. Narwaniec pewnie leżał znokautowany pod drugiej stronie dziury, o ile nie martwy.
Miałam kwadrans na ogarnięcie tego syfu, a raczej zajebanie Eris. Co za kurwa szczęście.
Sama jestem w szoku, że to dalej męczę XDDD