czwartek, 2 marca 2023

A2 Rozdział 41: Rozstaj dróg

 

Fioletowy krąg zawirował pod moimi nogami, po czym sześć purpurowych ogników zaszarżowało prosto na Hypno. Ten uchylił się, po czym wykonał salto, odbijając ataki powierzchnią miecza. Przywołałam cienką wstęgę energii i wystrzeliłam nią prosto w jego oko. Nie zdołał odchylić głowy. Powietrze wypełnił zapach palonej gumy, a na skalną podłogę skapnęło kilka beżowych plam.

Hypno zawarczał, przyciskając dłoń do rany. Mimo to uniósł drugą ręką miecz na wysokość głowy, celując ostrzem prosto w mój łeb. Spod rozpływającej się skóry ujawniała się ledwo widoczna linia czaszki. Żadnych kości, mięśni, tkanek. Bey nie posiadał własnej formy, więc bez przemian był niczym.

Zabierz go stąd – rzuciłam do Blaisa, wskazując na narwańca. – Tylko mi się będzie pętał pod nogami.

O dziwo nie zareagował, za to ta druga spierdolina zrobiła minę zbitego psiaka.

Przecież ma nogi! Zresztą i tak go nie zabiją, bo jest im potrzebny – Brunet odwrócił się do Tategamiego i machnął ręką w kierunku mroku korytarza. – Sio, sio, dałem ci sztylety, to wiesz, co robić!

To musiał być strach przed śmiercią, bo Kyoya bez nawet pisku protestu szybkim biegiem zaczął się od nas oddalać. Normalnie zaczęłabym nagrywać tą wiekopomną chwilę, ale telefon zgubiłam, ponadto już w głowie zaczęły mi się mnożyć czarne scenariusze. Blaise spojrzał na mnie zwycięsko, na co uniosłam brew, pragnąć mu tak od serca wyjebać.

To nie była prośba, kretynie – warknęłam. – Jak go złapią, to też nie będzie za ciekawie, bo znów nie będę mogła użyć najlepszego zaklęcia! I to przez ciebie! Więc idź za nim, zanim cię tam wypierdolę!

W gwoli ścisłości to nie było tak, że olałam Hypno i postanowiłam się pokłócić z Blaisem. Bey zwyczajnie nie atakował, bo ciemność ciągle żerowała na jego przybranej formie. Ponadto jakby nie było, to jego bleyderka czy tam matka (lepiej w to nie wnikać, powalone z poplątanym) przeze mnie skończyła w stanie niemal agonalnym, więc też nie mógł się karmić jej energią.

Wzniosłam dłoń, przywołując cieniste dłonie.

To jak będzie?

Spierdolina odchyliła głowę i wydała westchnięcie, jakbym co najmniej kazała mu iść na randkę Damona z kosą i zaczął powolnym krokiem odchodzić. Ugięłam palec i jedna z cienistych dłoni smagnęła go po łbie.

Szybciej.

Już, już, pani kapitan.

Rozwinął skrzydła i wystrzelił, aż kilka piór zawirowało w powietrzu. Kilka sekund później rozległ się wrzask, a raczej ryk wściekłości Kyoyi. Zapewne Blaise uznał, że on to pierdoli i wziął Kyoyę przez ramię niczym księżniczkę z taniego romansu. Cóż tak długo jak żył, było idealnie. Skupiłam uwagę na Hypno, który nagle zaczął się trząść. Ugięłam nogi i skierował trzy dłonie koło siebie, a reszta wystrzeliła prosto na beya.

Wtem otoczenie zadrgało. Palce zacisnęły się na niczym, bowiem Hypno znikł. Zmieniłam je w kulę energii i wciągnęłam gwałtownie powietrze. Cały korytarz się zmienił oprócz tego, że dalej się ciągnął po mojej prawej, gdzie zniknęła wspaniała dwójką kretynów. Stał się szerszy, a nade mną pojawiło się okrągłe sklepienie zdobione kamiennymi rzeźbieniami.

Przysłużyłaś się mi, puszczając ich samych – głos Hypno, brzmiący jak zniekształcony Michaela, odbił się od kamiennych ścian.

Prócho zdechnie i bez mojej pomocy – odparłam, wzruszając ramionami.

Płynnym ruchem nadgarstka zmieniłam kulę na wstęgę i smagnęłam nią beya, gdy pojawił się po mojej lewej. Odjechał kawałek, wywołując chmurę pyłu. Nie czekałam i posłałam na niego pozostałe trzy dłonie. Jedna ugodziła go w kolano, druga złapała za szyję, a trzecia wybiła miecz, który poszybował nad sklepieniem i wbił się w ścianę. Zacisnęłam dłonie w pięści i zdecydowanym ruchem zamachnęłam nimi w dół. Rozległ się trzask i dźwięk rozrywania. Głowa Hypno opadła w tył bezwładnie jak u szmacianej lalki, a jego nogi oddzieliły się od reszty ciała. W wyniku tego postać zniknęła i pozostał sam bey, który ledwo już wirował.

Swoimi działaniami zabrał mi może z dziesięć minut czasu. Cały czas to więcej niż Eris ostatnim razem, za co należały mu się oklaski.

Już miałam przywołać kulę, gdy korytarzem zatrzęsło, po czym ściany zaczęły się kruszyć, a podłogę zaczęła pokrywać głęboka rysa, dzieląca ją na pół. Hypno ostatkami sił ukształtował nową postać, a raczej jej zarysy. Bowiem rycerz w czerwonej zbroi był niezwykle wyblakły oraz brakowało mu stóp. Zacięcie uderzał olbrzymia halabardą na zmianę w ściany i podłoże.

Choć...zatrzymam... - wyszeptał głos, który nie przypominał żadnego mi znanego. Był odległy i wyraźnie zmęczony.

Otoczenie dalej próbowało się zmienić, by mnie zmylić. Ale były to marne wysiłki, bowiem resztka mocy Hypno pozwalała zaledwie na takie różnice jak dodatkowe wyjście czy okna. Nie był w stanie zmienić mojego położenia względem tego, gdzie byłam pierwotnie.

Za późno.

Rozwinęłam skrzydła, wzywając czarną, czystą ciemność u moich stóp. Obróciłam nią parokrotnie tworząc wir, po czym dodałam purpurowe ogniki. Tornado ciemne, ale też błyszczące jakby wypełnione setką ametystów uformowało się u moich stóp. Uśmiechnęłam się i pchnęłam je przed siebie. Natarło na kamień z mocą tarana, wzmagając wstrząsy na całej długości korytarza. Usłyszałam zgrzyt i trzask. Uśmiechnęłam się krzywo, gdy delikatna srebrna mgiełka mignęła mi w splotach czerni.

Odwróciłam się i popędziłam go najbliższemu skrętowi, pozostawiając za sobą jedynie rumor i zniszczenie.


****


Kolumny i posadzka drżały w posadach. Wybuchy dochodziły do nich z różnych stron zupełnie jakby znajdowali się pod ostrzałem wrogiej floty. Złowieszcza energia coraz mocniej zaciskała się pętla wokół gardła Mari. Oczami duszy widziała tamtą dziewczynę i czuła fantomowy ucisk widmowych dłoni na swoim ciele. Miała ochotę się podrapać. Zdrapać z siebie całą skórę, wykrwawić się, zniknąć. Wcześniej czuła zaledwie jej ułamek. Teraz odczuwała, jak przesączona była żądzą krwi i zniszczenia.

Jeśli popełnią choć jeden błąd, oni ich dopadną. Przez samą tą myśl znów zebrało się jej na wymioty, choć żołądek miała pusty.

Serio, mamy tu tak siedzieć? – spytał znudzonym głosem Osamu. – Brzmi, jakby niedaleko rozgrywała się niezła jatka. Panna i Hypno poradzą sobie?

Opierał się o jedną z kolumn z rękami założonymi za głową. Wyraz twarzy miał beznamiętny, ale w oczach odbijało cię zniecierpliwienie. Ciemność jednak zignorowała go, stukając palcem w okrągły stół ofiarny, na którym już spoczywała ciągle nieprzytomna Madoka. Wtem zastygła, po czym wszyscy odczuli niesamowitą furię, która wręcz zaiskrzyła w powietrzu. Mari skuliła się w sobie.

Ta dziwka! – warknęła Eris, zrywając się na równe nogi. Na ten gwałtowny ruch kilka jej świeżo zasklepionych ran otwarło się. Po jej ciele pociekło kilka czarnych strużek, a odór zgniłych jabłek zaswędził zgromadzonych w nosie.

Ślepa wściekłość Ciemności nie była dla nich już niczym nowym. Kobieta od momentu zatrzymania czasu stała się rozdrażniona i skłonna do nagłych wybuchów. Dlatego też Osamu wywrócił jedynie oczami i skierował uwagę gdzie indziej, a Shiro i jego bey wrócili do opierania się o siebie i cichej rozmowy. Przez to nie ujrzeli tego, co Mari.

Sama dziewczyna początkowo uznała, że musiała do reszty postradać zmysły. Że jej wzrok przestał działać, jak powinien. Bowiem jak to było możliwe? Po policzku białym niczym śnieg i poznaczonym zadrapaniami płynęła czysta łza. Wyglądała jak ludzka. Nie. Była ludzka. Choć Ciemność bliżej było do bestii niż istoty choćby przypominającej człowieka, to płakała? Nad czym? Za czym? Dlaczego? Co zmusiło to do płaczu?

Co na nich polowało?

Musisz się ich pozbyć – Eris szybkim ruchem nadgarstka starła znak, że mogła kiedyś mieć w sobie coś ludzkiego.

Urania podniosła głowę i zmarszczyła brwi. Zacisnęła mocniej palce na swojej różdżce.

Shiro będzie w niebezpieczeństwie.

Eris zaśmiała się piskliwie, mierząc ją wzrokiem. Zaczęła do niej podchodzić powolnym, zwinnym krokiem, zostawiając za sobą ścieżkę czarnych kropli.

Wszyscy już jesteśmy – wycedziła. – Jeśli rytuał się spełni – machnęła ręką za siebie. – nic nam nie zrobią, ale jeśli nie… – urwała znacząco. – Myślisz, że cokolwiek z nas zostanie?

Zapadła cisza, a napięcie w sali wzrosło. Urania nie poruszyła się ani o milimetr pomimo palącego spojrzenia Eris. Huki i trzaski wzmagały swoją intensywność i stawały się coraz głośniejsze. Ktokolwiek to był, wkrótce tu się zjawi. Mari już miała sama paść na kolana i błagać, gdy Urania jedynie odleciała, uprzednio kładąc dłoń na ramieniu Shiro.

Mari podejdź do stołu i wymierz ostrze w serca lub inne ukrwione miejsce – padło polecenie.

Eris obróciła się do nich. Wyglądało na to, że cała złość ją opuściła. Uśmiechała się, w jej oczach błyszczały ogniki obłędu.

Wystarczy, że ją zabijesz. Nieważne czy krew doleci do beyów. Ja tego dopilnuje – dodała i rozprostowała palce.


****


Blaise z niezwykłą pasją ignorował normalne przejścia i wybijał swoje własne. Ciskał w nie kulami energii. Przez to Kyoya nawdychał się kilkuletniego zapasu pyłu, a w jego włosach było mnóstwo odprysków skalnych.

Wkroczyli przez nową dziurę do kompletnej ciemności.

Ty dobrze wyczuwasz tego swojego sierściucha? – mruknął zniecierpliwiony demon. – Ta świątynia nie wyglądała na dużą, a kręcimy się już dobre dwadzieścia minut.

Staram się! – odparował opryskliwie Tategami.

To staraj się bardziej – Blaise uśmiechnął się słodko. – Bo jak nie zdążymy, to ty będziesz gryzł ziemię, nie my.

Kyoya skupił się, choć ręce go swędziały, by zajebać w ten kpiący wyszczerz. Całe to szukanie energii dalej go dziwiło, ale zrozumiał, że musi usłyszeć skąd dochodzi odgłos przypominający bicie serca. Tak przynajmniej wnioskował po odnalezieniu świątyni, bo te dwie upierzone cholery niczego mu łaskawie nie wyjaśniły. A jeszcze jakie miały wymagania!

Wschód – rzekł. – Ale słabnie.

Jak słabnie? – jęknał Blaise. – To znaczy, że się oddalamy! Kurwa, mogłem cię puścić samego, co za debil!

Kyoyi aż zadrgała brew. Wierzgnął się, ale niewiele to dało, bo Blaise nie poluźnił uścisku, a jedynie syknął z dezaprobatą.

Przed chwilą było mocniejsze. Ty jesteś tu ekspertem od tych waszych czarów marów, więc wymyśl, co się stało.

Nie dostał żadnej odpowiedzi. Za to poszybował w powietrzu i uderzył ramieniem o ścianę w bocznym korytarzu. Oszołomiony chwiejnie się podniósł i złapał za bolące miejsce, mając wrażenie, że coś tam się złamało. Gorąca, biała złość oślepiła go na moment.

Co ty odpierdalasz?! – wydarł się, sięgając zdrową ręką do kieszeni ze sztyletami.

Siedź na dupie! – rozkazał ostrym tonem Blaise.

Wtedy Tategamiego otrzeźwiło. Demon miał nogi dosłownie wbite w kamienne podłoże, a jedną ręką trzymał za sztylet, którym blokował złotą różdżkę kobiecej duszy beya. Kobieta miała fioletowe falujące włosy i była odziana w białą szatę. Biła od niej potężna aura, która sprawiała, że pomniejsze odłamki zmieniły się w pył. Uderzenie bez wątpienie było kierowane w miejsce, gdzie jeszcze przed sekundą była głowa Kyoyi.

Blaise wzniósł wolną rękę i podłoże między nimi eksplodowało. Beya odepchnęło w bok, ale wbiła laskę w ścianę.

Nie dam wam uciec.

Wycelowała dłonią prosto w Kyoyę, a czerwony kamień w środku różdżki rozbłysł. Kilka meteorytów o rozmiarze dorodnych głazów popędziło na niego, a ich pióropusze ognia przy okazji wznieciły płomienie, odcinając im jedną z dróg ucieczki. Tategami przetoczył się, unikając jedne latającej śmierci, ale druga była już koło niego.

Wtedy czarna fala wystrzeliła z góry, pochłaniając wszystkie płonące kule i zduszając płomienie. Blaise przywołał kolejny krąg, z którego wystrzeliły brzęczące grube łańcuchy i owinęły się wokół nadgarstka i nogi beya.

Jenn ostrzegała, że się pojawisz – mruknął znudzonym tonem i zacisnął pięść. Beya wypadł zduszony okrzyk i opadł na kolano, a łańcuchy oblekła fioletowa powłoka.

Dzięki za informację, nie musiałeś mówić – wytknął Kyoya.

I tak byś gówno zrobił – zauważył demon.

Jedyne, co musiał przyznać Tategami, to dobrali się z Jennifer perfekcyjnie. Opanowali podnoszenie innym ciśnienia do perfekcji i nawet uśmiechali się tak samo obrzydliwie fałszywie.

Wtem pojawiła się jasność. Oślepiająca, mocna. Kyoya mógł jedynie bezwładnie polecieć do tyłu, nawet nie widząc, co go ciągnie. Włoski stanęły mu na rękach pod wpływem rozchodzących się fal energii. Wszędzie było biało.

Biel trwała i trwała, aż nagle przeciągnęła się po niej ciemna linia. Potem kolejna i kolejna. Aż rozprysnęła, gdy w środek ugodziła sztylet obleczony czarną aurą. Białe odłamki wzbiły się ku górze, odsłaniając zszokowaną twarz duszy beya. Wpatrywała się w różdżkę, któremu brakowało czerwonego kryształu.

Czerwone kawałeczki posypały się na ziemię. Blaise jedynie odetchnął. Miał ciągle wyciągniętą dłoń, po której skakało multum czarnych iskier. Nagle ze sklepienia wystrzeliły widmowe ręce i przydusiły beya do podłoża. Różdżka wypadła jej z dłoni.

Zawsze musisz się popisywać – dobiegł ich głos Jenn.

Blaise aż się rozpromienił na jej widok i machnął kilka razy ręką, aż zniknęły iskry. Potem rozpostarł ramiona, ukazując pobojowisko.

Ale tamten kretyn żyje.

Dziewczyna poklepała go po głowie i skierowała uwagę na beya. Na jej ustach wykwitł drapieżny uśmiech, gdy kobieta niemal zasyczała.

Też miło cię widzieć.

Dusza zacisnęła palce podłodze. Od razu pojawiły się wgłębienia, które lekko zaświeciły, jakby wypełnione mocą.

Artemis, zostawiam ci ją – Jenn zdawała się tego nawet nie dostrzegać.

Miko pojawiła się przy jej boku. Miała poważny wyraz twarzy. Skinęła głową.

Zbieraj tyłek Tategami i wyczuwaj Leona. Mamy z pół godziny albo będzie po wszystkim.

Kyoya łypnął na nią spode łba. Ramię pulsowało mu bólem, ale był w stanie nim ruszać, więc nie było złamane. Przed oczami ciągle za to miał mroczki, a w uszach mu brzęczało.

Dzięki za pytanie, czuję się wyśmienicie – wycedził przez zęby.

Po śmierci w ogóle nie będziesz się czuł – odparowała. – Leone. Już.

Wschód. Nic się nie zmieniło.

Idziemy – zakomenderowała. – Artemis, pamiętaj, co mówiłyśmy.

Pamiętam.

Oba demony rozwinęły skrzydła i nie zważając absolutnie na komfort Tategamiego, złapali go wspólnie pod pachy. Blaise wybił kolejną dziurę, przez którą wylecieli. W tym samym momencie dłonie krępujące Uranię zniknęły. Ta podniosła się, wbijając dziki wzrok w Artemis.

Nie możecie zniszczyć marzeń Shiro.

Twoja laska nie ma pełnej mocy – zauważyła Artemis. – Tylko się zniszczysz, walcząc nią.

Urania podniosła różdżkę, kręcąc głową. Spod palców trysnęło jej parę ogników.

To bez znaczenia – Wycelowała w miko. – Od początku byłam na to gotowa.


****


Shiro przez moment odniósł wrażenie, że został odcięty od tlenu. Zatoczył się w miejscu, próbując nabrać powietrza. Bezskutecznie. Coś go zgniatało go od środka, wywołując ból we wszystkich włóknach jego ciała. Już obraz przed nim się zamazywał, gdy nagle minęło. Upadł na kolana, oddychając ciężko.

Urania musi toczyć ciężko walkę – usłyszał nad sobą głos Eris.

Podniósł na nią załzawione oczy. Ta lekko przejechała dłonią po linii jego szczęki i odstąpiła o krok.

W tej świątyni wszystkie połączenia z beyami są dużo mocniejsze – wyjaśniła łaskawie. – Więc będziesz odczuwał jej ból dużo intensywniej niż zwykle.

Ona cierpi – przemówił. Zacisnął pięść. – Przez ciebie.

Eris uniosła brew. Shiro czuł na sobie wzrok pozostałej dwójki. Do tej pory żadne z nich nie postawiło się Ciemności. Nie było w tym żadnego sensu ani nie dawało korzyści. Zresztą bezwzględne posłuszeństwo było ceną spełnienie życzeń. Tylko że nic nie mógł poradzić na wypełniającą go gorycz. Urania cierpiała. Zmagała się z jakimiś monstrami, na co wysłała ją Eris.

Jego Urania nie powinna czuć bólu. Ona miała…

Pamiętaj, co mi obiecałaś.

Milczenie. W każdej chwili mogła przywołać swoją moc i go zabić. Sam wielokrotnie widział, jak kogoś morduje. Mimo to nie opuścił wzroku. W końcu kobieta uśmiechnęła się samymi ustami. Oczy miała lodowate.

Nie da się tak łatwo zabić beya. Zresztą to nie jest ich główny cel. Zbierz mroczną moc i bądź gotowy – rozkazała.

To samo poleciła Osamu, natomiast Mari stała wyprostowana niczym struna przy ofierze. Płomienie świec odbijały się na powierzchni ostrza i rzucały refleksy na czarne kolumny. Przez niewielki otwór w sklepieniu widać było fragment gwieździstego nieba.

Eris zaczęła zbierać u swoich stóp czarną jak smoła energię, która wiła się niczym wąż. Podzieliła je na trzy mniejsze części i każda uformowała na kształt bata. Teraz zostało im tylko oczekiwanie.

Na śmierć lub nowe życie.


****


Jakiś wyjątkowy skurwysyn musiał budować tą świątynie, bo tyle co ona miała korytarzy i pomieszczeń – z czego połowa pusta – to historia. Pół Monstir mogłoby się tu sprowadzić i jeszcze zostałoby miejsce na sklepy!

Czas dosłownie przelatywał nam przez palce, ale byłam na tyle łaskawa, że nie mówiłam o tym narwańcowi. Jeszcze by brakowało, żeby na zawał nam przedwcześnie zszedł. Blaise nucił sobie pod nosem, żeby za cicho nie było.

Sama wyczuwałam tą obrzydliwą energię mroku, tylko była zbyt rozrzucona by ustalić jej konkretne źródło. Plus przez zawirowania związane z walką Uranii i Artemis ciężko byłoby odnaleźć wszystkie połączenia. Niestety było to poświęcenie konieczne, bo Uranii trzeba było się pozbyć, nim próchno zdołałoby użyć jej energii. Tak zwane mniejsze zło czy coś takiego.

Jest mocniejsze. Na prawo.

Czuję smród – wtrącił Blaise, marszcząc nos.

Obydwaj mieli rację. Energia mroku wręcz przenikała włókna dookoła nas. To oznaczało, że za ścianę lub dwie znajdowała się ta cała popaprana ferajna.

Dobra, to ty Tategami schowaj się gdzieś daleko, a my idziemy – uznałam i puściłam ramię zieleńca.

Oszalałaś chyba – rzekł oburzony. – Idę z wami.

Nie mówiłaś, że ma skłonności samobójcze – zwrócił się do mnie Blaise.

Przejechałam ręką po czole, czując się, jakbym miała przed sobą czterolatka, któremu próbuje się wyjaśnić, że piła mechaniczna nie służy do zabawy.

A co ty im zrobisz? Zabijesz debilizmem? – spytałam złośliwie. – Ani mi się śni cię osłaniać.

Nie potrzebuję łaski – syknął. – Nie zamierzam uciekać jak tchórz.

A rób, jak chcesz. Victorowi się powie, że sam się pchałeś – poddałam się, przewracając oczami. – Blaise, jeśli możesz.

Tym razem przywołał błyskawice, choć mniejszą niż ta, którą uderzył w świątynie. Świsnęła w powietrzu, aż miło zatrzęsło. Podniosłam kciukiem rękojeść katany, zerknęliśmy na siebie z Blaisem i jednocześnie odbiliśmy się od podłoża.

Nim zdołałam rzucić okiem do wnętrza sali, musiałam odbić prawo, by uniknąć kilku płonących kart. No tak, jebane beye.

Odepchnęłam się ręką od ściany i przeleciałam przez wyrwę, jednocześnie parując kolejne karty kulami. Włosy zasłaniały mi widoczność, ale zdołałam dostrzec utkwione we mnie oczy Eris.

Wylądowałam na suficie i złapałam się ręką za marmurowe zdobienie przedstawiające jakaś boginię. Szybko zlustrowałam pomieszczenie. Stół ofiarny z beyami obok Mari, dwaj idioci otoczeni mroczną energią, próchno i Blaise, który z pięści rąbnął duszę beya o kształcie jaguara. Narwaniec pewnie leżał znokautowany pod drugiej stronie dziury, o ile nie martwy.

Miałam kwadrans na ogarnięcie tego syfu, a raczej zajebanie Eris. Co za kurwa szczęście.



Sama jestem w szoku, że to dalej męczę XDDD


poniedziałek, 7 marca 2022

Piekielne kwiaty - one shot #13

   Sala była podłużna i lśniąca. Cztery kryształowe żyrandole, które zwisały tuż nad ich głowami, odbijały światło księżyca oraz świec, rozrzucając wszędzie kolorowe refleksy. Połączenie tego z marmurowymi gładkimi rzeźbami przedstawiającymi dotychczasowych władców dawało oszałamiający efekt.
   Słodkie dźwięki wiolonczeli płynęły leniwie w powietrzu, które gęsto już było zasnute alkoholem. Kolejne toasty następowały coraz szybciej, wzmacniane kolejnymi wybuchami śmiechu. Drzwi otwierały się raz po raz, kiedy kolejne demony dołączały do biesiadników, niosąc w ramionach beczki wypełnione trunkami. Witano ich okrzykami radości i pstrykano palcami, by na podłogę spłynęły nowe krzesła.
   Gdyby skupić się tylko na tym, można by uznać, że był to zwykły bankiet u władcy demonów. Lecz gdy wzięło się kilka kroków w tył i rozejrzało dokładnie, w oczy wpadały złote zaschnięte plamy oraz wyraźne rysy goszczące na agatowych ścianach. Wnikliwy obserwator mógłby nawet dostrzec, że niektóre twarze były upstrzone ową złocistą juchą, a wśród czarnych piór gościły również białe.
   Za wysokimi, szpiczastymi oknami można nawet było ujrzeć jeszcze nieuprzątnięte ciała. Bowiem demony miały na to czas. Teraz mogły świętować zmiecenie z powierzchni sześciu oddziałów armii Archanioła przy niewielkich stratach z własnej strony.
Szurnęło krzesło przy centralnym stole, co mimo wrzawy panującej w sali, zwróciło wszystkich uwagę, gdyż siedział tam władca. Gedeon rozprostował swe trzy pary skrzydeł, aż te omiotły jeden z kandelabrów, po czym uśmiechnął się i wzniósł wygięty kielich zdobiony kłami chimery.
- Czy Kimiko Akuji jest tu obecna czy też alkohol już ją znużył?
   Kimiko podniosła powieki, lekko marszcząc nos na widok tych wszystkich świateł. Z łatwością mogła udawać, że trunki ją zmogły, lecz niemal czuła na swym czole palące spojrzenie matki. Odetchnęła i niczym płatek magnolii spłynęła na posadzkę z kamiennych objęć posągu poprzedniej władczyni – Fluonii. Hatori wyszywane w złote kwiaty lilii powiewało za nią jak dodatkowa para skrzydeł.
   Zori głośno zastukały o porozbijaną podłogę, kiedy zbliżała się przed oblicze władcy. Gedeon może i uchodził wśród wielu za głupca, ale potęgi nie można było mu odmówić. Nawet gdy siedział w pełni rozluźniony, to wstęgi mocy wiły się u jego stop niczym szykujące się do ataku żmije. Skłoniła głowę, przykładając dłoń do piersi.
Słucham, mój panie.
Podnieś głowę, Kimi, nie ma potrzeby bycia poważnymi w dniu zwycięstwa – odparł, uśmiechając się drapieżnie. – Chciałbym wręczyć ci nagrodę za twe wyczyny.
   Demonica delikatnie zmarszczyła brwi. Nie mogła sobie wyobrazić, by władca był w stanie wręczyć komukolwiek coś, co normalnie uchodziłoby za nagrodę. Patrząc, jak jego czerwone oczy rozgorzały dzikim podnieceniem, gdy wykrzykiwał rozkazy do strażników, miała rację. Szybko wyjęła z rękawa błękitny wachlarz i schowała za nim zniesmaczoną minę.
   Po chwili przycisnęła go mocniej do twarzy, bo odór zgniłych jabłek był nie do wytrzymania. Zwłaszcza kiedy źródło zapachu znajdowało się tuż pod jej stopami. Anioł w obszarpanym oficerskim mundurze, którego lewa strona ciała była wręcz rozgnieciona. Kimiko widziała wystające kości spomiędzy mieszanki tkanek, żył i mięsa. Jeniec pojękiwał cicho, ale widać było, że przy życiu trzyma go jedynie zaklęcie ich głównej medyczki, o czym świadczyły czerwone kręgi na policzkach.
   Cóż za okrutna demonstracja. Pasowała do wyrafinowanego sadyzmu Gedeona.
Słyszałem wiele o twojej mocy zesłanej przez samego Lucyfera – sama.
   Oczywiście. Kimiko zdusiła chęć przewrócenia oczami. Przecież jej umiejętności stanowiły wyśmienita ucztę dla władcy.
To on wydał rozkaz ataku – Gedeon mówił dalej. Butem trącił głowę pojmanego. –A ty moja droga możesz odesłać go do jest Najwyższego w okrzykach największej trwogi. Co myślisz o mym prezencie?
   Twarz Kimiko była gładka. Przymrużyła jedynie powieki, po czym odsunęła wachlarz, odsłaniając łagodny uśmiech. Odrazę i zniesmaczenie zepchnęła na sam dół umysłu.
Jest najwyższej klasy, Gedeon – san.
Hahaha, wiedziałem, że to docenisz! W końcu rodzina Akuji kocha takie rzeczy! - Machnął ręką. – Jeśli byłabyś tak dobra i mogła to zrobić przy nas wszystkich.
Ależ oczywiście.
   Rozcapierzyła palce lewej dłoni, wokół których owinęły się srebrne nitki. Pod ciałem anioła rozbłysł krąg o posępnym kolorze granitu. Jeniec na moment musiał odzyskać jasność umysłu, bo poruszył się nerwowo. Tym pogorszył jedynie swoją sytuację, bo Kimiko wyraźnie dostrzegła złote pulsujące światełko, które oznaczało obecne źródło bólu. Wskazała je palcem, a jedna z nitek wystrzeliła.
   Rozbrzmiał wrzask, a raczej bezsilny ryk. Anioł choć pozbawiony skrzydła, nogi i ręki próbował się podnieść, a gdy to nie zadziałało, to zaczął czołgać niczym podły robak. Kimiko wiedziała, że już oszalał. Wzmocniła jego ból jedynie trzykrotnie, jednak to wystarczyło, by umysł byłego oficera rozpadł się na kawałeczki. Teraz szarpała nim jedynie sama chęć uwolnienia się od bólu. Jego połamane skrzydło raz po raz uderzało o posadzkę, gdy on wrzeszczał, aż zwymiotował krwią na posadzkę. Zaczął się rzucać z boku na bok, a kawałeczki jego skóry czy tkanek lądowały na posadzce. Złociste krople błyskały w powietrzu, znacząc juchą coraz większe połacie terenu. Gruchot kości stanowił ponurą melodię pod rozpaczliwe wrzaski jeńca.
   Skowyt zaczął mieszać się z śmiechem Gedeona. Władca siedział rozparty na krześle krytym jedwabiem i z otwartymi ustami przyglądał się makabrycznemu przedstawieniu. Widząc, jak anioł zaczyna wpijać paznokcie we własne gardło, pokręcił głową i jednym precyzyjnym kopnięciem złamał mu nadgarstek. Powietrze rozdarł kolejny ryk.
   Kimiko zacisnęła mocniej palce na wachlarzu. Od ciągłego wrzasku bolała ją już głowa, a ponadto bliska obecność władcy sprawiała, że żółć podchodziła jej do gardła. Przez swoje łagodne rysy twarz mógł być brany za potulnego, ale każdy teraz widział błyskającą w jego oczach żądzę przemieszaną z obłędem. Mógł udawać, że te bitwy z aniołami go oburzały, ale tak naprawdę ich pożądał, gdyż wtedy mógł w pełni zaspokoić swój sadystyczny głód.
   W końcu anioł padł. Dookoła niego złocista krew tworzyła masakryczne wzory, uwieczniające jego walkę z bólem. Władca westchnął z lekkim zawodzeniem, ale zaraz zaczął klaskać, a reszta ruszyła w jego ślad niczym potulne baranki.
Naprawdę imponująca moc, Kimiko – Wzniósł kielich. – Twoje zdrowie i obyś kiedyś zdecydowała się na pozycję dowódcy Egzekutorów!
   Skłoniła się i wycofała za dwóch służących, którzy weszli, by uprzątnąć zmasakrowane ciało. Chciała rzucić matce dezaprobujące spojrzenie, gdy jej oczy spotkały się z demonem o długich blond włosach. Zaskoczyło ją to. Zazwyczaj po jej pokazach wszyscy starali się unikać kontaktu. A co było jeszcze dziwniejsze, to demon patrzył na nią z mieszaniną smutku i podziwu.



****



   Kimiko odetchnęła z ulga, kiedy wreszcie mogła zatopić wargi w czarnej herbacie. Ciężkie granatowe zasłony stanowiły jej odgrodzenie od zewnętrznego świata, a za jedyne źródło światła robił srebrny świecznik. W zaciszu własnego pokoju mogła wreszcie zrzucić zakrwawioną, cuchnącą jabłkami furisode i przebrać się w świeżą yukatę.

Władca wysoko cię ceni.

   Powiodła wzrokiem na sylwetkę matki w drzwiach. Gdyby Ingred Akuji nie posiadała długich blond włosów mogłyby uchodzić za bliźniaczki. Obie były wszak wysokie o poważnych rysach twarzy i szarych oczach.

Nie chciałam, byś tu przychodziła.

Wiesz, jakie to wyróżnienie w twoim wieku? – Matka oczywiście zignorowała jej słowa i założyła ręce na piersi.

Umawialiśmy się – Lodowaty ton Kimiko nie pozostawał miejsca na dyskusję. – Będę walczyła kiedy trzeba, a wykluczycie mnie z tych Egzekutorów.

Rodzina Akuji od lat ich wiodła.

To niech Neoma albo Ubel się tym zajmą.

Tobie Lucyfer – sama dał swoje błogosławieństwo

Więc to wy z ojcem źle postawiliście – Kimiko uśmiechnęła się, podnosząc filiżankę do ust. Pociągnęła powoli łyk, kiedy matka wbiła w nią rozsierdzone spojrzenie. - A tak wierzyliście, że jedno z mojego drogiego rodzeństwa będzie wybrane. Jakie to uczucie tak się pomylić?

   Czuła, jak aura Ingred zaczyna przybierać na sile. Jednak jedynie splotła palce razem i przechyliła głowę, pozwalając, by kilka czarnych kosmyków spłynęło na jej twarz. Nie odczuwała najmniejszego strachu czy dyskomfortu. Tylko może delikatne rozbawienie, jakie towarzyszy, kiedy patrzy się na niemowlę, który ma napad złości. Ciekawe, lecz niegroźne.

Nie zapominaj, do jakiej rodziny należysz!

To mnie wyrzuć – Kimiko wzruszyła ramionami, nieco zawiedziona tak słabą ripostą. - Jak sama mówiłaś, władca mnie ceni, więc co możecie mi zrobić?

   Matka zacisnęła pięści, a zasłony zafalowały pod napływem mocy. W końcu demonica nabrała powietrza, po czym rzuciła jej ostre spojrzenie i rozpłynęła się w powietrzu. Kimiko westchnęła ciężko, czując, jak wraca jej migrena. Czemu musiała urodzić się w takiej rodzinie?

   Od zawsze wiedziała, że relacje między członkami rodu Akuja są bardziej jak stosunki biznesowe niż więzi krwi. Liczyła się przydatność oraz siła. Rodzice wychowali całą ich trójkę, wpajając, że mają się stać użytecznymi dla rodziny, która od pokoleń zajmowała się „brudną robotą” czyli torturami innych ras, zabójstwami, przemytem. Wszystko co mogło dać przewagę demonom nad innymi.

   Neomę i Ubela taka praca mogła podniecać i wręcz cieszyć. Kimiko ich za to nie winiła, gdyż padli ofiarami pranie mózgu ich rodziców. Ona sama nie miała z tym specjalnego problemu, lecz ten styl życia jej nie interesował, a wręcz irytował. Odsunięcie na bok i ignorowanie powitała wręcz z wdzięcznością, gdyż oznaczało to więcej czasu na własne rozrywki. Mogłaby nawet wynieść się z domu i zająć inną pracą, gdyby pewnego dnia nie zabiła uciekiniera z komnaty tortur, które znajdowała się na dole rezydencji. Dalej dokładnie pamiętała, jak srebrne nitki samoistnie wysunęły się z jej magii i zaatakowały. Okrzyków i błagania o litość. Zaskoczonych spojrzeń. Od razu wiedziała, że została pobłogosławiona jedną z trzydziestu sześciu mocy Najwyższego.

   Heh, los to doprawdy zagadka.

   Dopiła herbatę, podniosła się i przeciągnęła. Przed wizytą matki pewnie z radością zaległaby w miękkiej pościeli, lecz teraz jej pokój wydawał się kolejnym irytującym miejscem, gdzie nie zazna spokoju. Sięgnęła więc po papierowy parasol, którego zdobił wzór gałęzi wiśni oraz po czarne haori, na którym były wyszyte czaple. Pstryknęła palcami, a po chwili o jej obecności w pokoju świadczyła jedynie porzucona filiżanka.



****



   Kioto mogło zamieszkiwać niemal półtora miliona osób, lecz dla niej to i tak było jedno z najspokojniejszych miejsc. Zwłaszcza dach świątyni, która stała pośrodku bambusowego lasku. Chłodny wietrzyk przyjemnie głaskał ją po twarzy, a odległe szumy życia lulały do snu. Włożyła ostatnie mochi do ust, po czym ułożyła się na plecach, patrząc na ciemnogranatowe niebo oraz zimny biały księżyc.

Nie sądziłem, że cię tu spotkam.

   Zerwała się w ułamku sekundy, ale szybko odwołała zaklęcie, widząc jedynie demona. Jego blond włosy falowały na wietrze. Po chwili przypomniała sobie, że już się spotkali.

Jestem Victor – przedstawił się.

Kimiko – odparła, mierząc go wzrokiem. Był od niej nieco wyższy i starszy, a pomiędzy blond lokami wyrastały skręcone czarne rogi.

   No tak. Pewnie kolejny z propozycja małżeństwa. W końcu po takim pokazie wiele rodzin musiało chcieć ją jako swoją synową.

Nie przyjmuje żadnych ofert – dodała ostro.

   Demon zamrugał oszołomiony, po czym parsknął śmiechem. Drgnęła jej powieka, na co podniósł dłoń.

Nie chciałem cię urazić, ale na małżeństwo to jeszcze za wcześnie.

   To ją zaciekawiło. Przez reputację rodziny mało kto do nich podchodził bez żadnej oferty, więc czego mógł chcieć on?

   Demon gwałtownie padł na jedno kolano i wyciągnął zza pleców dłoń, w której ściskał bukiet kwiatów. Podniósł na nią wzrok. Jego oczy były również szkarłatne co Gedeona, lecz zamiast szaleństwa, gościło w nich ciepło. Cofnęła się o krok, skołowana do granic możliwości.

Jesteś przepiękna, zakochałem się w tobie!

   Podniosła dłoń i uszczypnęła się w policzek. Jednak nic się nie zmieniło. Victor dalej klęczał, trzymając kwiaty.

Uderzyłeś się w głowę?

Czyżby nikt ci wcześniej tego nie powiedział?

To jakiś żart? – Zmarszczyła brwi.

Gdzieżbym śmiał! - Demon wreszcie się podniósł, dalej mając ciepły uśmiech na twarzy. Rzadki widok w jej życiu. – To prawda. Gdy cię ujrzałem w sali pałacowej, tak wyniosła i potężną. Jak mogłem się nie zakochać?

   Nagle zrozumiała. To była zwykła gra. Zauważył, że propozycja wprost zostanie odrzucona, więc postanowił ją uwieść.

   Żałosny głupiec

Słodki słówkami mnie nie zwiedziesz – rzekła stanowczo.

Nie miałem takiego zamiaru. Chcę, byś przyjęła kwiaty.

   Zerknęła na nie nieufnie. Kwiat przypominał rozcięty kielich, a głęboka czerń płatków przyciągała uwagę.

To irysy zwane też „witaj ciemności” – wyjaśnił, gdy przyjęła bukiet. Sama nie wiedziała, co ją do tego pchnęło, ale nie chciała, by kwiaty zniknęły sprzed jej oczu.

To obraza?

   Pokręcił głową. Wtedy zauważyła, że nosił długie złote kolczyki.

Gdzieżby znowu. Dla mnie ciemność to najszlachetniejszy żywioł.

Nie rozumiem, co chcesz tym osiągnąć.

   Nie odpowiedział. Jedynie podniósł jej dłoń do ust i przytknął delikatnie do ust. Zerwał się wiatr, aż rękawy jej yukaty a jego czerwony płaszcz zafurkotały. Podniósł oczy, które lekko zabłysły.

Do następnego, mój kwiatuszku.



****



   Pochmurne niebo przecinało miliardy lśniących nici. Każda z nich delikatnie wibrowała, a tle słychać było tykanie zegara. Czarne pióra raz po raz wystrzeliwały w powietrze. Złowieszczy chichot niósł się przez przestrzeń, aż jedna z nici pękła. Wtedy wszystko stanęło. Jedynie postać o rubinowych oczach uśmiechnęła się. W złocistych kolczykach odbiły się promienie wschodzącego słońca.

Wygrałem”

   Kimiko rozwarła powieki. Powitał ją szmaragdowy baldachim. Podniosła się do siadu, przecierając oczu. Od już kilku lat nawiedzały ją wizje, dlatego przestała się po nich gwałtownie zrywać. Mimo to jej serce biło niespokojnie.

   Irysy tkwiły w wysokim wazonie o kolorze kawy z mlekiem. Nie były to kwiaty, które posiadały typowy zapach, jednak ich aromat przywodzący na myśl zamsz, pasował jej. Victor naprawdę musiał przemyśleć ten wybór, tylko kiedy miał na to czas? I jakim cudem trafił tak celnie?

   Przeczesała dłonią włosy, po czym oparła czoło o nadgarstek. Nie miała pojęcia, czym była moc, którą ukazała jej wizja. A to oznaczało, że musiała to być jedna z umiejętności Lucyfera. Czy dlatego się nią zainteresował? Bo oboje byli pobłogosławieni przez Pana demonów? Przygryzła wargę.

   Dawno nie czuła tylu emocji naraz. Niepewność, ekscytacja, ciekawość. Zupełnie jakby ten demon złapał ją za rękę i wyrwał ze stanu apatii, gdzie egzystowała od wielu lat. Tak jak było to niesamowite, tak samo przerażające. Do tej pory jej uczucia pojawiały się, by zniknąć po upływie kilku minut. Ich ciągła obecność mogła stać się kłopotliwa.

Kimiko – san.

   Poderwała głowę na głos swojej pokojówki Claudii. Była to jej osobista służka od dobrych sześciu lat.

Tak?

Gedeon – sama przybył do rezydencji i pragnie z panią porozmawiać.

Przekaż, że pojawię się za kwadrans.

   Wypuściła powoli powietrze przez nos, po czym odrzuciła kołdrę i spuściła nogi na zimne deski. Ostatnie na co miała ochotę, to rozmowy z tym szaleńcem. Claudia zniknęła, pozostawiając jej czarne kimono haftowane w czerwone kwiaty. Zrezygnowana sięgnęła po szatę. Im szybciej się z tym upora, tym szybciej będzie mogła dowiedzieć się, kim był Victor.



****


   Widok władcy w ubraniach przystających jego statusowi, był doprawdy rzadkim widokiem. Czarny mundur zdobiony srebrnymi nićmi choć piękny, to i tak nie potrafił ukryć, że jego właściciel był zwykłym chamem. Zwłaszcza, kiedy siedział rozwalony na ogrodowym krześle, opierając leniwie lewy łokieć o stolik. Jeszcze zamiast trzymać filiżankę za uszko, to obłapiał ją całą ręką. Kimiko przyjrzała mu się krytycznie znad swojej.

Twoi rodzice mówili mi, że głęboko się sprzeciwiasz perspektywie bycia
Egzekutorem.

   Nie podobał jej się temat rozmowy, ale uśmiechnęła się słabo i skinęła głową.

Jest to prawda. Nie pragnę takiej pracy.

   Ułożył podbródek na otwartej dłoni.

W takim razie co powiesz na pracę w mojej osobistej straży?

   Nie dowierzała. Miał ją za idiotkę? Myślał, że nie widziała, jak dziko się ekscytował wtedy w sali pałacowej? Jego przeklęte oblicze już nabierało odcienia wyczekiwania, a w głębi oczu tlił się głód. Nie sądziła, że tak szybko zacznie pożądać jej mocy. Nie doceniła, jak potężny sadyzm chował w swoim wnętrzu. Ręka lekko się jej zatrząsała, przez co brązowy płyn popłynął po palcach i skapnął na trawę.

Muszę odmówić – odparła.

   Oczy Gedeona wyraźnie się powiększyły, a jego usta lekko otwarły. Musiał nigdy wcześniej nie spotkać się z sprzeciwem. Po chwili twarz demona zmieniła jednak wyraz na chłodną maskę. Wszelkie emocje z niej uciekły, pozostawiając samą pustkę.

Mogę wiedzieć czemu?

To proste. Praca dla pałacu mnie nie interesuje. Zresztą nie lubię wykorzystywać moich mocy, jeśli nie jest to absolutnie konieczne.

Powiadasz? - Gedeon wyraźnie przeciągnął głoski.

   Kimiko poczuła dreszcz, kiedy energia wokół nich zaczęła gęstnieć. Do tej pory władca nie wypuścił magii, lecz wyczuwała, że moc wręcz gotuje się pod jego skórą pod wpływem cichej furii. Oczy mu rozbłysły niczym lampki.

Na twoim miejscu bym to przemyślał – zniżył głos do szeptu. Słodkiego, a jednocześnie złowieszczego. - W końcu twoim największym talentem jest torturowanie. Gdzie jeszcze możesz być potrzebna?

   Nie odpowiedziała, bo nie tego oczekiwał. Chciał ją tylko poniżyć, wypuścić trochę gotującego się w nim jadu. Nie spuszczała więc z niego wzroku, obserwując jak się podnosi, rozluźniając kołnierz munduru.

Zastanów się, Kimi – rzucił jeszcze, zanim się teleportował.

   Wreszcie mogła bez przeszkód się skrzywić. Nie wtrącała się dotychczas w politykę, ale dwunastka generałów oraz wszystkie najważniejsze domy powinny poważniejsze przemyśleć, czy taki idiota jest im potrzebny jako władca.

   Wytarła dłoń o chusteczkę i moszcząc się wygodniej, zaczęła rozkoszować się herbatą. Lecz jej spokój nie mógł trwać długo. Wiedziała, że służba widziała to zajście, więc wieści już musiały dojść do reszty rodziny. Dlatego bez żadnego zaskoczenia powitała pięść ojca uderzająca o stolik. Ich kryształowa zastawa zadrżała, rozlewając płyn na blat.

Czyś ty straciła rozum, by odmawiać władcy? – Tubalny głos Dargana Akuji wypłoszył okoliczne ptaki z drzew. Kolorowe liście fala opadły na trawnik.

Jakiś problem? – Kimiko uniosła wargi w kpiącym uśmieszku.

   Ojciec zacisnął szczęki tak mocno, aż napięła mu się skóra szyi.

Bycie w królewskiej straży to wielki honor. A możliwość stania się osobista gwardią władcy to wręcz złapanie losu za nogi. Kim ci się wydaje, że jesteś?!

A kim ty myślisz, że jesteś? - odparowała.

   Energia ojca zafalowała, posyłając mały wybuch powietrza. Stolik odleciał w bok, a kryształowe naczynia rozbiły się z głośnym trzaskiem. Herbata rozlała się po trawie, plamiąc buty Kimiko.

Twoim ojcem, Kimiko. Żyjesz dzięki mnie, a nie możesz nic zrobić dla rodziny!

   Poczuła przypływ irytacji. Był to nagły, gorący impuls, przez który ujrzała czerwień przed oczami. Jednak natychmiast go uciszyła, pozostawiając ukochaną pustkę. Podniosła się z krzesła i wysunęła wachlarz z rękawa. Ojciec obserwował ją. Jego palce drżały niczym przy febrze. Widziała nikłe iskry przeskakującej magii.

Ojcem? - Powtórzyła sucho, po czym parsknęła.

   Pod nią i nim zawirował czarny krąg. Dargan ledwo zdążył zamrugać, nim sprężone powietrze wybuchło mu w twarz. Skorupy zastawy, stolik oraz kilka okolicznych krzaków zostało porwanych ku niebu. Szare oczy Kimiko powoli wypełniał szkarłat, choć jedynie stała, przytykając zamknięty wachlarz do brody.

   Czarno – czerwone wstęgi zatańczyły wokół dziewczyny, a po jej ciele przebiegły srebrne iskierki. Dargan instynktownie przywołał barierę na ich widok, co Kimiko skwitowała czymś pomiędzy westchnięciem a śmiechem.

Ty i Ingred chyba czegoś nie rozumiecie – przemówiła. Ton miała przyjemny, ale lodowaty aż do szpiku kości. - Nie jesteśmy rodziną. Chcieliście wychować sobie marionetki, więc macie Neomę i Ubela. Mnie w to nie wciągajcie – Rozłożyła wachlarz i powachlowała się, jakby sama rozmowa już ją zmęczyła. - Ale skoro tak bardzo mnie nie chcecie, to nie ma problemu. Mogę się wynieść nawet dziś. Claudia! - Przywołała demonicę gestem. – Spakuj mnie, jeśli możesz.

Heh, niby gdzie pójdziesz? – Ojciec rozłożył ręce. – Naprawdę myślisz, że tak łatwo przetrwasz bez nas? Zwłaszcza gdy zdenerwowałaś Gedeona – sama?!

O to nie musisz się martwić. Wolę cokolwiek, niż miejsce, gdzie ktoś myśli, że może mi rozkazywać.

   Przed oczami błysnęło jej wspomnienie złotych kolczyków. W sekundę poczuła się spokojniejsza. Zupełnie jakby wszystkie elementy wskoczyły na swoje miejsce. Nie rozumiała, skąd wzięło się to wrażenie, zwłaszcza, że go nie znała. Czy miało to związek z wizją?

Głupia dzieciaku – burknął jeszcze ojciec. - Rób, co chcesz, ale nie licz na mą pomoc.

   Tak jakby kiedykolwiek ją jej okazał. Odprowadziła go spojrzeniem, po czym odwróciła się i pokierowała do bramy ogrodowej skrytej za gęstymi gałęziami. Wyszła na ziemisty traktat łączący rezydencję Akuji z odległym miastem.

Możesz już wyjść.

   Pych zawirował nad nimi, kiedy długie skrzydła Victora omiotły drogę. Wylądował przed nią, trzymając kolejny bukiet w dłoniach. Tym razem kwiaty przypominały jej gwiazdy zwłaszcza przez ich żółte środki, które wyraźnie odcinały się od czarnych płatków.

Nie planowałem wpaść na waszą rodzinną kłótnię – Podrapał się po głowie.

Nic się nie stało – zbyła to, przyjmując podarek. - Co to za gatunek?

Ciemiernik. Zwą go też onyksową odyseją.

   Pokiwała głową.

Możesz teraz mi wreszcie powiesz coś więcej?

Tutaj? - Skrzywił się lekko, omiatając spojrzeniem otoczenie. - Nie wolałabyś znów Kioto?

Och, a czemu tam?

Wydawałaś się tam szczęśliwsza.

   Zamrugała zaskoczona, na co demon uśmiechnął się szeroko i przywołał krąg teleportacji.  



*****



   To aby na pewno była ta sama osoba co z jej wizji?

   Ta myśl zagościła w głowie Kimiko, kiedy przyglądała się Victorowi, który od dziesięciu minut próbował bezskutecznie złapać złotą rybkę na mała siateczkę. Z racji że była ona niewielka oraz płaska, to zwierzątko zręcznie się wymykało w ułamku sekundy. Demon reagował na to głośnym jękiem niezadowolenia, ściągając na nich uwagę innych osób.

   I mogłaby to zlekceważyć, gdyby nie fakt, iż Victor jako jedyny kucał przy baseniku nie mając mniej niż dwanaście lat. Obróciła parasolką w palcach i spojrzała przed siebie. Przez kamienną drogę ciągnęły się dwoma rzędami najróżniejsze stoiska, do których odwiedzenia nawoływali sprzedawcy. Płatki wiśni wirowały między tłumem ludzi, a na każdego padał łagodny blask różowych lampionów. W oddali słyszała dźwięki bębnów oraz fletu. Uśmiechnęła się delikatnie. Ten kraj naprawdę przypadł jej do gustu.

Do twarzy ci w tym uśmiechu.

   Victor patrzył na nią przez ramię, trzymając zwycięsko plastikową torebeczkę, w której pływała zdezorientowana rybka. W chwili przybycia jego strój zmienił się w zielone kimono, a na ramiona narzucił czarne haori. Długie blond włosy splecione w luźny kucyk opadały na jego prawe ramię. Kimiko przez czarne włosy jeszcze zdołała się wtopić w tłum, lecz on przyciągał spojrzenia, a jego kolczyki powodowały wyraźny niesmak.

   Odchrząknęła, zasłaniając twarz długim rękawem kimona.

Dalej nie zacząłeś mówić.

   Skrzywił się, krzyżując ręce. Zaczęli powoli iść dalej ku blasku ognia, co oznaczało, że zbliżali się do świątyni lokalnego bóstwa.

Co myślisz o Gedeonie? – spytał nagle.

To brutal.

He, mało kto miałby odwagę to powiedzieć, nawet w tym ludzkim wymiarze.

Wydaje mi się, że ty też robisz to bez problemu.

   Twarz demona gwałtownie pociemniała, choć stał akurat przodem do silnie oświetlonego stoiska, które prezentowało najróżniejsze maski z teatru kabuki. Twarze najróżniejszych youkai wpatrywały się w nich z zimnym spokojem. Kimiko przełknęła ślinę, kiedy cisza stała się cięższa.

   Victor sięgnął po czerwoną niczym krew maskę, która przedstawiała tradycyjnego japońskiego demona – onii. Przejechał po niej palcem i odszedł. Sprzedawca odprowadził ich jedynie mętnym wzrokiem.

Gedeon nas zniszczy – przemówił Victor. Jego ton z lekkiego i swobodnego przeszedł na poważny i zadumany. – Prowadzi wojny, któremu nikomu nie przynoszą korzyści.

Chcesz go pokonać? – Uniosła brew. Nie zdołała ukryć nuty zwątpienia, ale miała ku temu dobry powód. Widziała rozmiary mocy ich władcy. Jego magia była jedną z najpotężniejszych, jakie się zrodziły w tym pokoleniu.

Nie wierzysz w to?

   Zastanowiła się. Jeśli jej wizja pokazywała prawdę, to przez zagadkową moc tego demona, Gedeon utraci tron.

Nie mam pojęcia, jaką mocą władasz.

Czasem.

   Zatrzymała się, gdy szok ją ogłuszył. Magia czasu. Jeden z najrzadszych darów Najwyższego, dany do tej pory tylko raz w historii. Drugim szczęśliwcem był członek rodziny Tsukiwa. Rodziny, która trwała zawsze u szczytu, zajmując się sprawami dyplomacji oraz wojny.

   Widząc jej reakcję, oczy Victora rozbłysły. Jednak w przeciwieństwie do Gedeona nie był to wydźwięk furii, a radości. Obydwoje nosili w sobie monstrualną magia, a mimo to tak się różnili.

   Nagle poczuła lekkie ukłucie. Zrozumiała, jaki demon miał cel w podejściu do niej.

Chcesz bym go torturowała, po tym jak go pokonasz, żeby pokazać swoją władze? – nadała swemu tonowi najbardziej neutralne brzmienie.

   Teraz to na twarzy Victora odmalował się szok, który z kolei zbił ją z pantałyku. Tsukiwa wyglądał wręcz jak kopnięty szczeniak.

Po co?

To po co pytałeś, co o nim myślę?

Więc – Podrapał się po policzku. - słyszałem waszą rozmowę w ogrodzie i zastanowiłem się, czy może ci się podoba.

   Nigdy nie myślała, że zabraknie jej słów, ale ten moment nadszedł. Wpatrywała się tępo w demona, nie potrafiąc wykrztusić żadnego zrozumiałego dźwięku.

Ryzykowałeś uznanie cię za zdrajcę, by stwierdzić, czy ktoś mi się podoba? - zdołała w końcu powiedzieć.

Wolałem przekonać się czy mam potencjalnych rywali, co w tym dziwnego? - Victor wyglądał na oburzonego.

   Uderzyła się w czoło. Nie, ktoś taki nie może istnieć. Zatoczyła się lekko w tył. I to on zniszczy Gedeona? On?!

   Świat sobie z niej kpi. Albo jej wizje. Albo wszystko naraz!

Gedeon wkrótce zacznie szaleć. Widzę go codziennie i dostrzegam, że traci kontakt z rzeczywistością. Wkrótce złamie równowagę. Poza tym – Na moment jego kły powróciły. - Nie podoba mi się, jak cię traktuje.

Nie potrzebuję obrońcy.

Och, to oczywiste – Popatrzył na nią z podziwem. – Nie zdziwiłbym się, gdybyś była silniejsza ode mnie. Ale to nie zmienia tego, że najchętniej wyrwałbym mu flaki.

   Kimiko z jednej strony poczuła się połechtana, ale z drugiej ciągłe i błyskawiczne zmiany nastroju u Victora powodowały u niej coraz większe poirytowanie. Nie potrafiła go rozczytać, co dodawało całej interakcji nutki strachu.

Dlaczego ja? - wyrwało się jej.

   Nie miała intencji o to pytać. Chciała to zdusić i wepchnąć w najgłębszą część świadomości. Gdyby widział ją jako cennego wspólnika, ciekawość by nie zaistniała. Ale obecna sytuacja była bardziej niż bezsensowna.

Mówiłem ci, że się zakochałem.

To nie tłumaczy wszystkiego.

   Wyciągnął ku niej dłoń i ujął w palce pasemko czarnych włosów. Na jego twarzy zagościł krzywy uśmiech.

Wtedy w sali – Podniósł na nią oczy. - Widziałem, że osiągasz punkt krytyczny i zaraz się rozpadniesz.

Czemu miałabym się rozpaść? – wyszeptała, nie opuszczając spojrzenia.

Bo każdy widzi w tobie coś, ale nie ciebie.

   Zamrugała, gdy jego słowa rozbrzmiewały raz po raz w jej głowie. Przełknęła ślinę, czując, jak suche stało się gardło. Zgarbiła się lekko, chowając twarz za włosami. Jej bezpieczna, głucha pustka zaczęła pokrywać się siatką rys, na co serce zabiło szybciej.

Dlatego mam propozycje. Najpierw zajmijmy się Gedeonem. Potem zadecydujesz, co chcesz zrobić.

Co jeśli cię nie pokocham?

Umrę samotnie.

   Westchnęła, kręcąc głową.

Naprawdę musisz wszystkiemu dodawać takiego dramatyzmu?

   Wyszczerzył zęby.

To poważna sprawa, mój kwiatuszku!

Umowa stoi – zignorowała przezwisko. - To co teraz?

   Rozejrzał się po otoczeniu i po chwili wpatrywała się, jak taneczny krokiem podszedł do stoiska z maszyną losującą. Po sekundzie wyczuła, że coś ma w dłoni. Złota rybka wyglądała na równie wyprowadzoną z równowagi co ona.



*****

   Dwa czarne trony wyglądały na tle sali niczym chłodne i niedostępne szczyty. Mimo najgłębszych starań w powietrzu ciągle dało się wyczuć nikłą woń krwi. Strzelisty sufit był pełen grubych rys, przez które prześwitywało szmaragdowe światło księżyców. Gety Kimiko stukały o podłogę, a płaszcz Victora o nią szurał. Wspięli się po marmurowych stopniach, obrócili przodem do tłumu i padli na twarde siedzenia.

   Wszyscy jak jeden mąż padli na jedno kolano. Kimiko kątem oka wychwyciła grymas męża, więc położyła mu rękę na dłoni. Musiał ten wyjątkowy pierwszy raz zdzierżyć formalności. Odpowiedział jej przez pogładzenie kciukiem. Wyczuła jego wciąż niezagojone blizny, na co od razu zapulsowały jej na nodze. Gedeon naprawdę nie umiał odejść bez zaciekłej walki.

   Wtedy dowódca wojska podniósł głowę. On również wciąż nosił szramę w poprzek twarzy. Mrugnął do nich porozumiewawczo i ogłosił gromkim głosem, który potoczył się przez pałac.

Niech żyją nasi władcy, Victor Tsukiwa i Kimiko Tsukiwa!




Końcówka mogła być lepsza, nie zaprzeczę XDDD ale pewnie wtedy bym tego za nic nie skończyła. Nie powiem, shot ma potencjał na pełne opowiadanie. Takie luźne i niepełe przedstawienie kim są nasi cudowni władcy piekła.


poniedziałek, 7 lutego 2022

Demoniczny adorator #5


Lepka mgiełka oblepiała się wokół mojego ciała, kiedy stąpałam po rozgrzanych kaflach łazienki. Wyjście, by szukać jakiś ubrań, ryzykowało spotkaniem z tą spierdoliną i kolejną porcją mało wyszukanych zaczepek. Dlatego wolałam czegoś do ubrania poszukać tutaj.

Po cholerę była mu tak wielka łazienka i jak za nią płacił, to cholera jedna wiedziała. Choć widząc hantle i kilka sfatygowanych ksiąg upchniętych w jednej szafce, uznałam, że traktuje to miejsce jak przechowalnię. Przytrzymałam się ręką za blat małego stolika i podparłam mocno, by otworzyć wiszący kredens wykonany z ciemnego drewna. Ledwo musnęłam palcami szkło, drzwiczki z impetem odsunęły się i cała zawartość runęła w dół. Cudem uniknęłam rozkwaszenia nosa przez małe stalowe puzderko, strzepałam z siebie jakiś jasny proch i chwiejnie zeskoczyłam w dół.

Matko słodka, on tu kiedyś sprzątał?

Patrząc na ilość pudełek, roztrzaskanych fiolek, papierzysk, to odpowiedź była jasna. Nie dość, że pojebany to śmieciarz. Wspaniale, byle tu żadnych robali nie było, to jak w Piekle mają coś takiego jak pająki to zapewne rozmiaru mojej głowy. I zjadających takich jak ja na śniadanie. Ale tyle dobrego, że wśród tych rupieci znalazłam szeroką lnianą koszulkę, która po ubraniu sięgała mi za kolana. Lepsze to niż nic.

Ledwo dowlekłam się do drzwi i je odsunęłam, chciwie łapiąc czyste powietrze wpadające przez okrągłe okna. Korytarz był pusty i cichy. Z dwóch stron ciągnęły się hole wypełnione czarnymi drzwiami z błyszczącymi białymi klamkami. Pod sufitem unosiły się kryształy, które rzucały delikatne niebieskie światło na granatową tapetę.

Wciągnęłam powietrze nosem, ale nie poczułam aromatu jedzenia. Blaise tu mnie przeniósł, więc pojęcia nie miałam, gdzie tu jest salon czy choćby jadalnia. Już otworzyłam usta, by wołać tego upierzeńca, kiedy temperatura gwałtownie podskoczyła. Nie był to żar, jaki rozlał się, gdy pojawiła się ta istota. To było coś potężnego, gorejącego niemal na biel, lecz nie parzyło. Ciemne zasłony załopotały, kiedy moc przypominająca kły, rozrywała wietrzne prądy gdzieś nade mną.

Potęga.

Przełknęłam ślinę, a w uszach mi zadzwoniło ostrzegawczo, gdy ułamek, zaledwie smyrnięcie tej energii, otarło się o moje włosy. Zimno, jakie odczułam, sprawiło, że wcześniejsza kąpiel od razu poszła w zapomnienie. Nogi się pode mną ugięły, a dreszcze zatrzęsły całym ciałem. Fartem nie zwymiotowałam, ale za to zatoczyłam się jak pijana. Wtedy w oczy wpadły mi zaledwie uchylone drzwi pierwsze do prawej.

Nie myśląc, jak było to kretyńskie, użyłam całej siły, by rzucić się do tego pokoju i zatrzasnąć za sobą drzwi. Były zrobione z drewna, więc zapewne wielkiej ochrony nie mogły mi zapewnić. Zwłaszcza przed czymś, co pewnie bez trudu mogłoby rozerwać ten dom na kawałki w przeciągu sekundy.

Zimno powoli znikało. Zacisnęłam dłonie na włochatym dywanie i podniosłam głowę, rozglądając się po pomieszczeniu. Większość mebli była zakryta przez granatowe tkaniny, choć ze kształtów wywnioskowałam, że były to jakieś toaletki oraz komody. Jedynie łóżko na postawnych nogach ze srebrzystym baldachimem wyglądało na używane. Oparłam się o drzwi i wypuściłam wolno powietrze ustami.

Coraz rzadziej się pojawiasz na zgromadzeniach.

Głos. Zimny i głęboki. Rozniósł się po każdym kącie, jakby jego właściciel stał koło mnie. Ale to było gdzieś z dołu.

Wtedy to do mnie dotarło. To był demon. Ta moc, zimno, gorąco. Moc demona. Spluwa od Blaisa nawet nie zniszczyłaby mu ubrania. Pewnie rozgniótłby ją jednym spojrzeniem. Zachciało mi się roześmiać. W co ja właściwie się wjebałam?

Nic nie poradzę, Pchine – Blaise mówił jak zawsze dokuczliwym tonem, ale teraz pojawiła się tam jeszcze nutka rezerwy. Oho, jakiś kolejny jego wróg.

Ciekawe czy mnie też spróbowałaby zamordować? Wnioskując po sile, tu nie przeżyłabym minuty.

Mówiłem, że potrzebuję odpoczynku. Doprawdy nie wiem czemu ty i reszta doradców oczekuje, że zaraz będę gotowy po kolejnej bitwie. Trzeba się trochę zrelaksować, wklepać kremiki i tym podobne.

Jego rozmówca prychnął.

Twój brat wypełnił swoje zobowiązujące trzysta lat. Twoja pora. Tak mówi umowa i nie wykręcisz się z niej.

Zaraz, zaraz. Ile?! Wbiłam wzrok w podłogę. Jeśli jego brat miał trzysta lat, a on niby te dwadzieścia…Nie ma chuja, albo mam bardzo zły słuch albo po raz kolejny mnie okłamał. Nie żebym była jakoś zaskoczona.

Więc nie usłyszałam głosu Blaisa. Tego drugiego również. Najwyraźniej przenieśli się w jakieś inne miejsce.

Nagły chichot niemal wysłał mnie na tamten świat przez zawał, bo wyraźnie dobiegł z tego pokoju, ale zaraz się urwał. Powiodłam dzikim wzrokiem dookoła, ale nic nie wpadło mi do oka. Podniosłam się i poszłam kilka kroków w głąb. Zza starą odrapaną szafą stało lustro w owalnej czarnej ramie zdobionej błyszczącymi wzorami konstelacji. Zmarszczyłam brwi. Wszędzie było pełno kurzu, a na lustrze nie widziałam nawet małego paproszka. Ponadto miałam wrażenie, że tafla szkła delikatnie migotała, choć to mogły być już moje przywidzenia.

Coś siedzi w tym lustrze? – spytałam, kaszląc zaraz po tym. Moje gardło było cholernie suche.

Brak odpowiedzi. Stęknęłam lekko, kiedy wysunęłam całe to cholerstwo. Nie widziałam swego odbicia. Jedynie okno i białe firanki, które miałam za plecami.

Kolejny chichot. Powierzchnia lustra zawirowała i pojawiły się niewyraźne zarysy postaci. Była chyba ubrana w jakąś szeroka szatę. Drgnęłam, ale nie odczułam specjalnego szoku. Powoli te całe wariactwa Piekła przestawały na mnie działać.

Pewnie był to zły sygnał, ale jebać, póki co to mogłam nie dożyć następnego dnia.

Całkiem rozsądnie. Może tak szybko tu nie zdechniesz.

Pobożne życzenie – mruknęłam. – Mogę wiedzieć, czym jesteś?

Sylwetka przechyliła głowę. Nieco zaostrzyły się rysy twarzy. Wysokie kości policzkowe, pełne usta, głęboko osadzone oczy. Wymodelowana brew uniosła się.

Ty mnie nazwij.

Gadanie do luster już kwalifikowało się na wyprawę do psychiatryka. Nazywanie istot, które w nim siedziały, nie mogło być gorsze. Niemal przykleiłam się do lustra, przyglądając temu czemuś. Rysy były bardziej kobiece. Co do sylwetki to przez szatę ciężko było stwierdzić, jak wyglądała. Przejechałam językiem po wardze, mając dziwne wrażenie, że to jakiś test. Istota cierpliwie czekała, ale coś było w tym złowieszczego. Jakby mogła wyjść przez to szkło i zwyczajnie mnie udusić. Albo nawet nie musiała robić tego.

Sephtis.

Mlasnęło językiem z aprobatą i odsunęło się nieco. Odetchnęłam, w duchu klepiąc się po głowie, że to przetrwałam.

To co tu robisz, błędzie natury?

Nie powinnam tego robić, ale i tak to powiedziałam. Wszak i tak umrę, to czemu by nie rozszarpana przez coś z lustra? Przynajmniej brzmi bardziej efektownie niż zepchnięta z dachu.

Siedzisz w lustrze, więc nie wiem, kto tu jest błędem.

Septhis zaledwie uniosło kącik ust.

Zabolało? Cóż, mówię prawdę, jak każe mój stwórca – Pociągnięcie nosem. – Ludzie są błędem.

Bo? – spytałam. Wreszcie miałam szansę uzyskać parę informacji o tym całym pokręconym świecie, ale już czułam, że wcale mi się nie spodobają.

Wielcy każdemu coś dali. Demony moc ciemności, anioły światła. Magowie używają potęg żywiołów, wampiry pławią się w nocy, a wróżki wśród błysków dnia. Nawet takie wynaturzenia jak ja mają jakąś moc – Ponowne mlaśnięcie. Oczy zaczął wypełniać blady fiolet – A co dostaliście wy?

Milczałam, bo jak tak sprawa wyglądało, to faktycznie piach nam w oczy i chuj w dupę.

Choć może jesteście jakimś eksperymentem. Sprawdzenie jak długo gatunek, który nienawidzi się nawzajem, przetrwa – Sephtis pogładziło się po zarysie szczęki. Kolejny chichot.

To nikt inny nie walczy? Na dole przed chwilą rozmawiali o jakiś wojnach.

Między rasami. Demon nigdy nie zabije demona, anioł anioła i tak dalej. Mogą sobie grozić czy się bić, ale nikt nie jest na tyle głupi, by zabić drugiego. W końcu wszyscy powstali z tego samego – Błysk w oku. – Tylko twoja rasa jest durna. I te wasze powody – Pokręciło głową. – Tyle wieków minęło, a wy dalej nie widzicie, że jesteście sobie równi. Że to jeszcze nie upadło…

Zacisnęłam pięści, jednak nie czułam wściekłości. Jedynie…wstyd. Bo jakby pełne kpiny nie były to słowa, to odsłaniały okrutną prawdę o ludziach. Świat śmierci, nienawiści i osądów. Odetchnęłam i potrząsnęłam głową.

Skoro ludzie są słabi, to skąd biorą się anomalie? – spytałam. – A raczej zakłócenia, jak to mówi Blaise?

Huh – Septhis zawirowało wokół własnej osi. – Ten Wielki, który was stworzył, nie zamknął waszego kodu. Dlatego czasami udaje się powstać jakieś hybrydzie, choć szanse na to są marne.

Kodzie? Co to jest?

W najprostszy sposób możliwość rozmnażania. Demon spłodzi i urodzi tylko demona. Mag tak samo. Jednak ludzie nie zostali dokończeni, więc ich DNA może pozwolić na powstanie mieszańca. Choć to rzadkie i mało który dożywa późnego wieku.

Sephtis wyciągnęło fajkę i wypuściło z niej szary dym. Poczułam nikły zapach wanilii.

Czuję, że najbardziej interesują cię te hybrydy – oświadczyło, po czym zachichotało. - Niestety nie wiem, czemu przyczepiło się do opornego jak ty.

Oporni nie mają żadnych specjalnych….yyy...nie wiem krwi?

Hybrydy to nie wampiry, dziecko. Ale nie. Dla waszych oczu jedynie granice światów są bardziej zamazane – Sephtis urwało gwałtownie, jakby coś sobie przypomniało. Jednak nic więcej nie rzekło, jedynie znów pociągnęło tytoń.

Natomiast do mnie wróciła rozmowa z Blaisem. Demon powiedział, że ten ktoś nie mógł być hybrydą, bo nie miał tam jakiś przystosowań czy innych cudeniek. Więc czemu Sephtis uznało, że to właśnie hybryda? Spojrzałam na postać. Jej twarz nie uformowała się już dalej podobnie jak reszta ciała. Ciągle były to jedynie zarysy. Co to był za rodzaj istoty?

Teoretycznie zdradzanie tylu informacji było skrajną głupotą bardzo w stylu Izu czy Patricka. Lecz jedynie Sephtis było chętne mi udzielić jakichkolwiek porządnych odpowiedzi. Choć jaką miałam pewność, że są prawdziwe?

I niech mi ktoś wyjaśni, na jaką cholerę Blaisowi lustro z gadającą postacią?

Blaise mówił, że to nie mogła być hybryda, a człowiek z mocą dostarczaną przez Wielkiego – oświadczyłam. - Wiesz, co to by dla mnie znaczyło.

Oh, Jenny – Istota opuściła fajkę, a dym rozniósł się po całym lustrze rozniósł się dym, zasłaniając ją. – Jeśli jest faktycznie tak, jak mówi ten demonik, to lepiej dla ciebie będzie, jeśli umrzesz.

Zastygłam na te słowa. Huh? Umrę? I skąd to coś znało moje imię?

Wtem z tafli lustra wysunęła się dłoń. Była trupioblada, a przy palcach niemal zielonkawa. Paznokcie były szpiczaste i krótkie.

Jeśli chcesz, mogę ujrzeć, co takiego zainteresowało to plugastwo.

Za co? – mruknęłam, biorąc krok w tył.

Mądra z ciebie dziewczynka – cmoknęło. W mgle rozbłysły fioletowe oczy, które wpatrywały się prosto w moje. – Wystarczy jedna trzecia twojej energii.

Brzmi jak chujowy układ – odparłam, zakładając ręce na piersi.

Sephtis zachichotało. Zapach wanilii się wzmógł. Zmarszczyłam nos i cofnęłam się dalej. Gadanie z postaciami w lustrach nigdy nie mogło się dobrze skończyć!

Nikt inny ci tego nie powie – Głos Sephtisa uległ zmianie. Ze złośliwego przeszedł w łagodny i ciepły. Niemal jak matki pouczającej niegrzeczne dziecko. - Przynajmniej dzięki temu będziesz wiedziała, gdzie tkwi przyczyna.

Sama mogę się jakoś dowiedzieć.

Myślisz, że demonik ci na to pozwoli? Tak długo jak ten świat się ciebie uczepi, tak długo będziesz go potrzebowała.

Zakręciło mi się w głowie oraz poczułam lekki ból w skroniach. Dym z fajki zaczął wypełniać również pokój, przez co nawet nie zauważyłam, kiedy lustro się przemieściło. Dopiero gdy poczułam, jak zimne dłonie ściskają mnie za policzki i ciągną moją twarz ku górze. Utknęłam oko w oko z oczami wypełnionymi fioletem. Nie posiadały żadnych źrenic czy czegoś w tym rodzaju. Jedynie ocean purpury.

Z wolna opuszczało mnie wszystko. Patrzyłam się jedynie w ten piękny kolor, wdychając wanilię. Palce wolno pogładziły mnie po policzku.

Wystarczy skinąć głową, dziecko.

Zacisnęłam szczękę, ale nic więcej nie mogłam zrobić. Zupełnie jakby moje ciało zamarło w sennym paraliżu, a ja mogłam jedynie bić się na wzrok z koszmarem oblepiającym umysł.

Nagle zostałam szarpnięta za nogę. Poleciałam w tył, gwałtownie wciągając czyste powietrze. Uderzyłam plecami o dywan tuż koło łóżka. Stęknęłam, podnosząc się. Jak nic będę pełna siniaków po tym locie.

Pokój wypełniła zimna wręcz spiczasta aura, która zatrzęsła meblami, a szyby zadygotały.

Dalej masz siłę gadać? - warknął Blaise.

Sephtis zaśmiało się, odrzucając głowę w tył.

Nie doceniasz mnie, demoniku skwitowało i uniosło fajkę. Przekazuję jedynie informację, temu biednemu zagubionemu człowieczkowi.

Wtem zimno zostało starte przez ogłuszające ciepło. Czując serce w gardle, zerknęłam na drzwi. Jako że szczęście mnie wydziedziczyło, był to demon. I widać, że nie jakaś popierdółka, gdyż posiadał dwie pary skrzydeł. Kilka czarnych piór wirowało w powietrzu.

Jak mogłeś się tego jeszcze nie pozbyć? – jego niski głos doskonale pasował do potężnego ciała. Gość miał prawie dwa metry! Czy to już czas, by zmówić różaniec i mdleć?

Zapomniałem, że to mam – jęknął Blaise, po czym całe lustro zostało oplecione cienkimi czerwonymi nitkami. Pojawił się krąg, który wyzwolił kolejną dawkę mocy w atmosferę.

Poczułam, że zaraz albo się zrzygam albo zemdleję. Już nawet czarne kropki zatańczyły mi przed oczami, a w uszach zadzwoniło od nadmiaru mocy w pomieszczeniu. Nawet się nie zorientowałam, gdy lustro zniknęło, a Blaise złapał mnie za ramię i pociągnął ku górze.

Dopiero gdy przez mój zszargany system nerwowy przebiegł ciepły impuls, poczułam się zdolna do dalszej egzystencji. Otworzyłam usta, ale zamknęłam je gwałtownie, gdy koło twarzy Blaisa pojawił się ryj tego drugiego demona. Koleś miał całkowicie neutralny wyraz twarzy, jednak jego aura czy moc czy chuj wie co dosłownie wbijała w podłogę.

A do mnie miałaś pretensje, że buszuję ci po domu – wytknął Blaise, kompletnie olewając swojego kolegę.

Mogłeś ostrzec, że masz gadające coś w lustrze! odpyskowałam.

Kto gada z istotami z lustra?

Obydwoje macie minusowe iq – odezwał się Pchine i wyprostował się. Ale oklaski, że jeszcze stoisz, człowieku.

Ostatni demon chciał mnie zepchnąć z dachu, więc teraz nie jest tak źle – odparłam, uśmiechają się sztucznie.

Blaise posłał gościowi zwycięskie spojrzenie i zarzucił mi rękę za ramię, którą zaraz strzepnęłam. Przez skórę demona przechodziły lekkie wyładowania prądu.

Mówiłem, że Jenny będzie miała wyjebane!

Pchine przewrócił oczami, jednocześnie trzepocząc skrzydłami. Więcej piór zagościło na dywanie. Jego aura lekko przygasła, dzięki czemu łatwiej było mi się mu przyjrzeć. Był ciemnej karnacji o oczach w kolorze intensywnej żółci, a przez jego policzek biegła duża blizna.

Oporni, którzy mają zbyt odwagi, zazwyczaj kończą martwi – rzekł, patrząc prosto na mnie, po czym przeniósł wzrok na Blaisa. - Poza tym istnienie tej kobiety niczego nie zmienia. Umowa to umowa.

Pchini, kochanie, ale nie uważasz, że to trochę ważne, że jakiś Wielki pomaga człowiekowi? Może warto, bym odważnie zajął się śle…

To tylko człowiek. Z mocą Wielkiego przeżyje jeszcze krócej – uciął i uniósł wskazujący palec.

Blaise podskoczył jak oparzony i zasyczał. Na jego przedramieniu pojawił czerwony symbol rozkwitniętego kwiatu, który lekko pulsował.

Czas się kończy, Blaisik – Morfran uśmiechnął się sadystycznie, a oczy mu zamigotały. - Czekam, by ujrzeć twoje mocy w pełnej krasie.

Po tych słowach jakby nigdy nic wyparował w błękitnym świetle. Nie czekając chwili, ugodziłam Blaisa łokciem w miękką część brzucha, wiercąc dla większego efektu.

Za co?!

Spojrzałam na niego spod byka. Wydął wargę, robiąc oczy zbitego pieska.

Znów się zasłaniasz mną, by się wykręcić się ze swoich zobowiązań?! - warknęłam. - Ja tu mogę umrzeć! Sephtis mi to powiedział!

Wiesz co, posądzać mnie o takie manipulacje! - Przyłożył rękę do serca, po czym zmarszczył brwi. - Jaki Sephtis? Ktoś jeszcze tu był?!

To z lustra.

O, skurwiel jak raz się przedstawił.

Nie, kazał się nazwać. Co to właściwie jest?

Blaise rozłożył ręce.

Nie mam pojęcia. Tkwi tu od pokolenia mego ojca. Mówi się na to plugastwo, bo nie przybrało żadnej konkretnej formy, a ich moce są różne zależnie od jednostki.

Plugastwo czy nie, przynajmniej mi coś wyjaśniło. Zamierzałeś mi w ogóle powiedzieć, że to Wielcy stworzyli wszelkie rasy?

Od kiedy jestem nauczycielem historii? - Machnął ręką. - Zresztą o co chodziło z tym, że masz umrzeć?

Też bym chciała wiedzieć. Rzekło jedynie, że lepiej by było dla mnie jeślibym umarła, jeśli to faktycznie człowiek z mocami Wielkiego za mną lata.

Aaa, rozumiem – Twarz Blaisa w sekundę się zrelaksowała. Wszystko jasne.

Nie no faktycznie, jest zajebiście.

Jenny, to cię po prostu chciało zjeść – powiedział to tak lekkim tonem, jakby praktycznie nie było problemu. Sephtis wyczuło czego się przestraszyłaś i czego najbardziej chciałabyś się dowiedzieć. Ludzie z mocą Wielkich to dla mnie pestka!

Zamrugałam intensywnie i przechyliłam głowę w geście niedowierzania. Lecz Blaise wcale nie zaprzestał emitować aury dumy. Westchnęłam ciężko. Panie, czemuś mnie opuścił?

Czy ty...ty… - Załamałam ręce, bo aż mi słów zabrakło na bezdenną głupotę demona. Ostatnim razem to coś chciało zajebać mnie, a nie ciebie, upierzony kretynie!

Ale jesteś ze mną, więc nie ma sprawy – Wyszczerzył się. Znaczy się teraz to nieco się skomplikowało.

He?

****



Dostałam jakieś normalne ciuchy (mimo mamrotania Blaisa, że idealnie mi w samej koszulce), a demon przywołał jedzenie na dwóch srebrnych tacach. Jednak z każdym słowem jego wyjaśnień, czułam jak apetyt coraz bardziej mnie opuszcza. Kiedy zakończył, zaczęłam oglądać z ponurą ciekawością widelec, który trzymałam. Czy jak dobrze się zamachnę, to wbiję go na tyle głęboko, by zdechnąć w kilka sekund?

Czyli… - zaczęłam, starając się nie uderzyć głową o stół i bezsilnie roześmiać. - Przez chęć zyskania kasy, by mieć tą obecną rezydencję, wkręciłeś się z bratem w umowę, że odsłużysz trzysta lat jako Łowca pod komendą waszego władcy. I teoretycznie już to robisz, ale często znikasz z pola bitew?

Tak.

Na chuj wam taki dom?!

A nie jest ładny? - zawołał oburzony. Zresztą w tamtych czasach było tu trochę więcej...osób. I ogólnie z tym budynkiem jest dość skomplikowana historia.

Zmrużyłam powieki, ale odpuściłam, bo naprawdę wolałam się nie zagłębiać w przeszłość tej dwójki matołów. Sama miałam dużo bardziej przesrane.

Nie dość, że wciągnąłeś mnie do tego świata, to jeszcze przez to, coś się do mnie przyczepiło. A teraz ten gostek chce, byś nie opuszczał Piekła poza przepustkami – Pokiwałam głową. Masz sznur? Powieszę się i oszczędzę sobie cierpienia.

Jenn – chan, bez tych nerwów – Pstryknął a przede mną pojawił się kubek. Pachniało od niego mocno ziołami. Na uspokojenie. Jeszcze nie wiadomo czy tak zrobi, bo by w ogóle móc przykuć demona do Piekła potrzebna jest moc Lucyfera.

Biorąc pod uwagę, że zwiałeś już sześć razy, to pewnie się zgodzi.

Szczegóły, nędzne szczegóły – Machnął ręką. No tak bo wcale nie zależała od tego moja przyszłość lub jej brak! Aż mi ręka drgnęła, by pizgnąć go to herbata w nos. Jak się nieco uspokoisz, to znów poćwiczysz strzelanie. Oprócz tego załatwiłem też co – Pomiędzy jego palcami zaczął formować się podłużny kształt. W końcu na blacie pojawiła się długa spinka do włosów zakończona czerwonym kamieniem.

Mam mu tym oczy wybić?

W ostateczności. Ale to miernik niebezpieczeństwa. Jeśli pistolet nie da radę, wtedy kryształ automatycznie przeniesie mnie tam, gdzie będziesz.

Pokiwałam głową, ale zaraz zmarszczyłam brwi. Coś za łatwo się to wszystko rozwiązało, gdzieś musiał tkwić jakiś haczyk.

Nawet jeśli Lucyfer przykuje cię do Piekła?

Heh – Blaise podrapał się po szyi. Mówiłam! Nigdy nie ma dobrze! - Wtedy mam limit pięciu minut.

Zawsze może rąbnie w ciebie, a nie mnie – skwitowałam i wsunęłam spinkę we włosy.

Uśmiechnął się i pociągnął łyk z kieliszka.

Ładnie ci, człowieczku. A kiedy chcesz wybrać pokój?

Groźby z zamknięciem mnie tutaj dalej ci nie przeszły?

Muszę jutro udać się do Najwyższego. Stamtąd żadne zaklęcie mnie nie wyciągnie – Oparł brodę o zwinięta pięść i poruszył znacząco brwiami. - Chyba, że chcesz spać ze mną.

Wolałabym wycieraczkę – sarknęłam.

Poprzedniej nocy prawie dostałam zawału, bo coś mogło mnie zajebać. I to w ludzkim świecie. Teraz miałam spędzić noc w Piekle. Ciekawe czy w ogóle obudzę się rano?