Dług
Odłożyłam tumblera z cichym stuknięciem i
popatrzyłam poważnie na Blaisa, który białą ścierką czyścił kufel do piwa.
– Następnym razem gdy będziesz się kąpał,
wrzucę ci toster do wanny. Podłączony – oświadczyłam.
Wyszczerzył zęby w swoim popisowym kretyńskim
uśmiechu i oparł się łokciami o bar.
– Uhu,
nie sądziłem, że będziesz chciała oglądać mnie nago w strumieniach wody.
Niespełnione fantazje?
– Nie
zapominaj, że będziesz uroczo podrygiwał przez prąd płynący po twoim układzie
nerwowym – powiedziałam, uśmiechając się złośliwie. – A tak poważnie, to jak
tępym strzałem jesteś, by znów wpędzić się w dług?! – syknęłam, mrużąc powieki.
Westchnął i poklepał mnie po głowie ze
zblazowanym wyrazem twarzy. Chwyciłam go za nadgarstek, mocno wpijając paznokcie.
Wyrwał się, cmokając z niezadowoleniem i odwrócił głowę do kilku chichoczących
klientek, które machały do niego.
– Jenn –
chan, dłonie to wizytówka barmana, więc lepiej ich nie niszcz. A teraz na
moment znikam – Mrugnął zaczepnie i odszedł.
Wywróciłam oczami, mocząc usta w mai tai.
Smak dwóch rodzajów rumu zmieszany z sokami cytrusów oraz ananasa nieco
uspokoił nerwy, dzięki czemu nie sięgnęłam po najbliższą butelkę i po prostu
walnęłam Blaisa w ten jego pusty łeb. I nie, wcale nie przesadzam. Bycie lekkoduchem
to jedno, ale narażenie się wysoko postawionym generałom to co innego. A już
zwłaszcza tym, którzy stanowią najbliższą świtę Najwyższego! To się niestety
nazywa głupota i obawiam się, że jest nieuleczalna.
No i po co ci było wiązanie się z tą amebą,
Jennifer? Było szukać podobnego do ojc...Kurwa, oni są przecież całkiem
podobni, jak moja matka go ogarnęła? Westchnęłam, kładąc głowę na kontuar i
zerkając znów na bruneta.
Stał obrócony do swoich klientek bokiem i
potrząsał energicznie shakerem, rzucając co chwila jakimiś dwuznacznymi
żarcikami. Osobiście nasłuchałam się ich tyle razy, że mogłam bez trudu je
kończyć, choć kilka razy pojawiło się coś nowego. Demonice oczywiście chichotały
jak szalone, a jedna tak trzepotała swoimi rzęsami, że mogłaby robić za niezły
wiatrak. Wystarczyło czekać, aż dyskretnie niczym słonie w składzie porcelany
wepchną mu pod szklanki numery telefonów lub powiedzą je głośno, udając, że
mówią to do kogoś innego. Potem Blaise je podrze, gdy będziemy wracać do domu. Mógł się drapieżnie uśmiechać, kusić i hipnotyzować wzrokiem, lecz naprawdę widział je jako kolejną okazję do zarobku, ewentualnie zwykłe klientki, jeśli zachowywały się normalnie. Jak normalnie? Nie pindrzyły się ani nie udawały femme fatale rodem z filmu klasy B.
Taki już był Blaise. Nie wiem, czy to nie było jakieś skrzywienie, bo ten jego styl flirciarza próbował stosować na mnie, póki nie dostał takiej lepy, że gwiazdy zobaczył. Chyba wtedy też uznał, że jestem kimś wartym większej uwagi. No i cyrk się zaczął...
Taki już był Blaise. Nie wiem, czy to nie było jakieś skrzywienie, bo ten jego styl flirciarza próbował stosować na mnie, póki nie dostał takiej lepy, że gwiazdy zobaczył. Chyba wtedy też uznał, że jestem kimś wartym większej uwagi. No i cyrk się zaczął...
Wracając do kwestii jego długu, to po jaką
cholerę go zaciągnął? Na brak kasy nie powinien narzekać, zwłaszcza, że przez
ostatnie dni trafiło się kilka dużych zleceń. Chyba, że znów robił jakieś testy
swoich eliksirów i jego pracownię trafił szlag. Nie przyznał się nam, bo Damon
umarłby ze śmiechu.
– Sama?
– usłyszałam za sobą.
Zerknęłam przez ramię i dostrzegłam demona,
który w dwóch palcach trzymał banknot o wartości trzystu monów i patrzył na
mnie wyczekująco. Uniosłam głowę.
– Nope –
odparłam, unosząc lekko tumblra. – Zajęta.
Wlałam resztę mai tai do gardła i sięgnęłam
po listę drinków. Niestety facetowi chyba odpowiedź nie wystarczyła, bo zerkał
na mnie co chwilę, jakby czekał, aż coś zamówię. Kurwa, pół klubu wypełnionego,
kilku samotnych siedziało rozrzuconych po różnych kątach, ale akurat uwziął się
na mnie.
– Jakoś
nie widzę twojego towarzystwa – odezwał się ponownie, przysuwając nieco bliżej.
Zignorowałam go, pokazując środkowy palec, a po chwili poczułam, jak
Blaise całuje mnie w czubek głowy.
– Co
jeszcze chcesz, kochanie? – spytał, patrząc groźnie na demona i wyraźnie
podkreślając ostatnie słowo.
– Blue
Shark brzmi kusząco. Połączenie tequili oraz wódki jakoś mi pomoże patrzeć na
te twoje flirty – mruknęłam, uśmiechając się. – Ale obsłuż najpierw pana obok,
strasznie niecierpliwy jest.
–
Cokolwiek powiesz – powiedział i podszedł do demona z uśmiechem przywodzącym na
myśl drapieżnika zbliżającego się do ofiary.
Podsumowując, gościu szybko się przesiadł,
czując, że następnej konfrontacji z Blaisem może nie przeżyć, a brunet zajął
się szykowaniem mojego drinka. Podwinął rękawy białej koszuli, ukazując
umięśnione przedramiona i sięgnął po shakera.
– Ile
tym razem numerów? – spytałam, odrzucając włosy na plecy.
– Jak do
tej pory sześć.
– Słabo,
będzie mniej napiwków. Starzejesz się, Blaise.
– Jak do
tej pory powiedziałem – przypomniał i uniósł kącik ust, gdy do środka weszła
kolejna grupa. – Widzę potencjalne pięć numerów.
– Oj, bo
zrobię się zazdrosna.
Prychnął z rozbawieniem, otworzył shakera i
przelał błękitny płyn wymieszany z pokruszonym lodem do niskiej szklanki z
grubym dnem.
– Ne,
Blaise – zagadnęłam, sięgając po drinka.
– Tak?
– Co
kupiłeś, że masz dług? Czy znów twoje fantastyczne eliksiry wybuchły?
Westchnął i pochylił się pod kontuar, by
znaleźć kolorowe parasolki. Zmrużyłam oczy i wychyliłam się, wpatrując, jak
przebiera w różnych opakowaniach.
–
Ogólnie kupiłem ci prezent na urodziny.
Zamrugałam kilka razy. Stop, moment, czas.
Miał pieniądze, a nagle zaciągnął pożyczkę, ponieważ kupił mi prezent...
– Coś ty
kupił? Pałac?!
– Nieee,
nie na to tyle przepuściłem – Pomachał uspokajająco ręką. – Trochę mi zostało, ale... –Podrapał się po karku, zerkając w bok.
– Te
cholerstwa ci wybuchły.
– No nie
do końca, ale zniszczyło się trochę sprzętu.
Klepnęłam się w czoło, kręcąc głową z
niedowierzaniem. Nie zdążyłam poznać więcej szczegółów o moim prezencie ani jego wybuchowych idiotyzmach, bo
Blaise pognał po kolejne napiwki i numery. Dwie demonice i jeden demon, z
grupki która niedawno weszła, powitali go jak starego znajomego.
Ujęłam szklankę, zsunęłam się z krzesełka i
postanowiłam przejść do toalety. Lawirując między stolikami kontrolowałam, czy Blaise zauważył moje zniknięcie. Na
szczęście wyraźnie dostał spore zamówienie, bo co chwila na blat wjeżdżały nowe
butelki likierów, wódek, tequili, rumów i różnych soków oraz dodatków typu
liście mięty czy specjalność piekła czyli zrolowane listki prekoli. Sam piekielny barman szczerzył zęby, ale akurat do wcześniej wspomnianej trójki szczerze. Na dwóch demonów patrzył bez emocji, a czterem demonicom ciskał te swoje namiętne spojrzenia. Powstrzymałam się, by głośno nie parsknąć śmiechem. Jak można było się nabrać na taki fałsz?
Weszłam w tłum tańczących, sprezentowałam kilku typom ciosy łokciem, kiedy mój drink zaczął znajdować się w stanie zagrożenia. Prawie dostałam też jebanej epilepsji przez reflektory. Ten, co je ustawiał, powinien iść do więzienia, bez kitu.
Weszłam w tłum tańczących, sprezentowałam kilku typom ciosy łokciem, kiedy mój drink zaczął znajdować się w stanie zagrożenia. Prawie dostałam też jebanej epilepsji przez reflektory. Ten, co je ustawiał, powinien iść do więzienia, bez kitu.
W końcu wbiłam do toalety, niemal rozbijając
lustro drzwiami. Odłożyłam napój na umywalkę, wygrzebałam telefon i wybrałam
numer szefa numer jeden w Piekle (wcale nie mówię tego, bo chcę podwyżkę,
gdzieżby znowu).
– Czemu
niszczysz mi wieczór? – powiedział na przywitanie.
– Nie
bądź taki miły, szefuńciu. Pamiętasz, ile ta spierdolina ma tego długu?
–
Wyglądam ci na księgową, Jenny?
– Mam
pogadać z Haru o waszej umowie?
Warknął mało miły epitet pod mym skromnym
adresem, po czym usłyszałam, jak odkłada coś na stolik i wstaje z krzesła. Oho,
wygląda, że spędzał kolejny pełen romantyzmu wieczór ze swoją kosą w objęciach.
Tak, Damon dalej za ideał kobiety postrzegał tą kupę żelastwa.
W telefonie słychać było skrzypnięcie,
kroki, a potem szelest papieru i ciche przekleństwa.
– Damon?
– rozległ się kobiecy głos, lekko zaspany. – Czego szukasz?
Lucyferze słodki, kosa nauczyła się mówić?!
Jednak ugryzłam się w język, przypominając sobie, że pojutrze termin wypłaty.
– Ach,
kilku rachunków dla pewnej irytującej gówniary. Nie przejmuj się, Nemezjo.
–
Spadaj, dziadzie – odpyskowałam. – Masz to?
– Sześć
tysięcy monów w plecy, z wypłatą zostaną mu dwa tysiące – powiedział.
– Ok,
ile to będzie nadgodzin?
Po drugiej stronie zapadła głucha cisza.
Mogłam sobie wyobrazić, jak Damon patrzy zdezorientowany w telefon i zastanawia
się, jak dużo wypiłam.
– Czy ja
rozmawiam z Jennifer Ashidą?
– A lepę
na ryj chcesz? – warknęłam.
– Okej,
to jednak ty. Noo, jak będą ładne łowy to około dwunastu?
– Biorę
– mruknęłam.
– Ale to
nie jest prima aprilis ani nie jesteś pijana? – upewnił się.
– Raz
robię coś miłego, no wiesz co? Ranisz mnie, Damon.
Roześmiał się i rozłączył. Straciłam na
rozmowie z nim prawie kwadrans, więc Blaise pewnie już zauważył moje
zniknięcie. Wypiłam drinka na raz, poprawiłam włosy i z rozmachem wyszłam z
powrotem do tancerzy. Blaise czekał na mnie, stukając palcami w blat. W
niewielkiej kieszonce na piersi miał kolejne karteczki z numerami.
****
Księżyce bladły, kiedy szliśmy ulicą w
stronę mieszkania. Z racji, że lekko otoczenie wirowało przed moimi oczyma,
wolałam nie rozkładać skrzydeł oraz przejść się dla lekkiego otrzeźwienia. Przytuliłam
się do ramienia Blaisa, by się nie chwiać.
– Jenn, co tak długo robiłaś w toalecie? – spytał po dłuższej chwili ciszy.
– Bardzo
eleganckie pytanie – zauważyłam, unosząc brew. – Gadałam z Damonem.
– Jakieś
zlecenia?
– Nie,
pytałam, ile masz długu.
Zwolnił kroku.
– Po co?
– Po
wypłacie zostanie ci jeszcze minus dwa tysie, ale spokojnie zajmę się nimi.
Teraz się zatrzymał i spojrzał na mnie
zdumiony.
– O czym
ty mówisz?
–
Dwanaście nadgodzin i problem znika – Pokazałam język i pstryknęłam palcami. –
Nie gap się tak, wolę to niż wizytę Amona – sama u nas na chacie – dodałam,
wzruszając ramionami.
Nie minęła sekunda, gdy przycisnął mnie do
siebie i pocałował głęboko. Uśmiechnęłam się lekko, owijając uda wokół jego
bioder. Zaprzestał pocałunku i przejechał palcem po mojej dolnej wardze, po
czym oparł podbródek o ramię. Wzdrygnęłam się, gdy chuchnął na nie swoim
gorącym oddechem.
– To od
kiedy bierzemy ten nadgodziny? – wymruczał, ruszając w dalszą drogę. Dla „bezpieczeństwa”
wsunął jedną rękę tuż pod moje pośladki, mimo że obejmowałam go też za kark. –
Jutra?
Odchyliłam głowę, unosząc brew. Odgarnęłam
mu kilka kosmyków z twarzy. Wyszczerzył zęby, znów schylając się do pocałunku.
– Sama
się tym zajmę – wymruczałam mu w usta. Zmarszczył brwi. – Jesteś kretynem,
który poświęciłby dla mnie wszystko, dwanaście godzin z kataną to niewielka
cena.
Ręce mu drgnęły, a on sam nabrał głębokiego
wdechu, jakby dostał cios prosto w wątrobę. Poczekałam, aż jego mózg przyswoi
informację, bawiąc się czarną muchą. Długo nie trzeba było czekać, by zjechał
ustami na szyję, znacząc ją delikatnymi pocałunkami. Przycisnęłam swoje biodra
do jego, w skutek czego otrzymałam ugryzienie w ramię.
– Nie
tylko ty lubisz się bawić, Blaise – szepnęłam mu do ucha.
–
Uważaj, by kiedyś się na tym nie sparzyć – odparł słabym głosem.
Prychnęłam, unosząc kącik ust.
–
Królowa ze wszystkiego wychodzi cała.
****
Zdążył przejechać dłonią po jej nagich
plecach, nim odwróciła się do niego. Spojrzała przenikliwie,
przytulając do piersi satynową poduszkę. Włosy spłynęły jej na bok, odsłaniając
kilka malinek jego autorstwa.
– Teraz
gadaj, co kupiłeś?
Popukał się w czoło, unikając ataku jaśka.
–
Urodziny masz za tydzień, wtedy zobaczysz – oświadczył. – Prezentów się nie
zdradza.
–
Naprawdę chcesz skończyć na wycieraczce – mruknęła, mrużąc groźnie oczy.
Zaśmiał się, ujmując ją za nadgarstek.
Oparła się dłońmi o jego tors, a jej włosy połaskotały go w nos.
–
Zwierzątko, tyle ci powiem.
Otworzyła szeroko oczy, które aż zalśniły z
podekscytowania.
– Jakie?
Chciała go złapać, ale szybko się wywinął,
uciekając do łazienki.
– Nie
poowiem!
–
Blaise, wracaj tu!
– Ciężko
było je znaleźć! Podbije twoje serce!
Załomotała pięścią w drzwi, gdy zorientowała
się, że użył bariery.
–
Otwieraj, tępy strzale! Bo pójdę po toster!
Uśmiechnął się, opierając o ścianę. Dlatego
właśnie za nią szalał.
💕Przemiana💕
Mówi się, że do trzech razy sztuka, dlatego
też Patrick po trzecim dzwonku postanowił wparować do domu Alice, mimo braku
odzewu. Powitało go tykanie zabytkowego zegara stojącego w niewielkim salonie
oraz trzeszczenia kilku wiatraków. Zmarszczył brwi, bo to było wyjątkowo
nietypowe. W Piekle obecnie panowała wiosna, czyli bardzo przyjemna pogoda,
gdzie ani nie miało się ochoty rzucić do basenu wypełnionego kostkami lodu ani
nie miało wrażenie, że zaraz zamarznie w miejscu. Więc dlaczego w mieszkaniu
Alice wszystkie okna były zasłonięte, a wiatraki pracowały na najwyższych obrotach?
Ach, no tak. Pokręcił głową i poszedł w głąb
holu, stając przed drzwiami od jej pokoju. Zapukał, jednocześnie słysząc ciche
skrzypnięcie sprężyn materaca.
– Alice,
czy dziś jest ten dzień? – spytał głośno, zakładając ręce za głowę.
Biała klamka opadła w dół i drzwi otwarły
się szeroko, ukazując Shirai. Na pierwszy rzut oka wyglądała normalnie, choć
cienka bawełniana suknia bez ramiączek wyglądała dość dziwnie, biorąc pod uwagę
zimno panujące w całym mieszkaniu. Jednak Patrick jako demon bez trudu zauważył
brak aury ciemności czy przebłysków magii wokół Alice, co znaczyło tylko jedno.
Stała się człowiekiem.
Dochodziło do tego rzadko, maksymalnie trzy
razy na rok, lecz nie dało się przewidzieć, kiedy nastąpi. Irytowało to mocno
Alice, bo nie miała szans się przygotować, a nagła wszelkiej demoniczności nie
była przyjemnym procesem.
Najgorsze jednak ze wszystkiego była zmiana
temperatury ciała. Normalną dla demona było 43 stopnie, lecz dla człowieka 36’6. Ta znacząca różnica z całą pewnością nie służyła blondynce.
– Gorąco
mi – powiedziała, opierając się ciałem o framugę. – Nie zdążyłam się przenieść,
to stało się tak nag... – urwała, czując jak miękną jej nogi i leci w dół.
Kolory po raz kolejny przed oczami zlały się w jedno.
Poczuła mocny uścisk w talii i zaraz potem
uderzenie kojącego wiatru o twarz i ramiona. Odetchnęła głęboko, otwierając
oczy. Wiatrak pracował dzielnie, starając się ją otrzeźwić.
– No nie
gadaj, nie zauważyłem, że jest tu jak w kostnicy – zakpił Patrick, dalej
trzymając ją mocno. – To co czeka nas świat ludzi?
Skinęła głową. Westchnął, sięgnął po swoją
bluzę i teleportował ich.
****
Mimo prażącego słońca oraz niezłej duchoty
Alice stanowczo wolała przebywać na ławce w zacienionej alejce niż w swoim
mieszkaniu w Piekle. Nie przeszkadzał jej nawet rozpływający się waniliowy lód,
który cienką strużką ciekł po palcach.
Niespodziewanie Patrick wyciągnął chusteczkę
i wytarł jej dłoń.
– Jak z
dzieckiem – mruknął, unosząc kącik ust. – Po przemianie cofasz się też w
rozwoju?
– Ja to
nie ty, dziewczynko. Nieważne w jakiej formie czy stanie, zawsze utrzymuję
wysoki poziom rozwoju i inteligencji – prychnęła, pokazując język.
–
Oczywiście adekwatny do osobowości dwunastolatki – odparował, gryząc patyczek i
rozciągając się na ławce.
Wywróciła oczami i oparła łokcie o kolana,
pochylając się w przód. Włosy spłynęły jej na kolana, a błękitny kapelusz o
szerokim rondzie przekrzywił na prawą stronę, kryjąc jedno oko. Wyglądało, że w
pobliżu odbywało się coś związanego z miłością, bo widziała już chyba szóstą
parę. Niska dziewczyna z dwoma kucykami zawiesiła się na ramieniu swojego
chłopaka, chichocząc i żywo gestykulując. Kierowali się w prawo. Alice
nastawiła uszu i rzeczywiście usłyszała niewyraźne odgłosy i dźwięki.
– Chcesz
tam iść? – spytał Patrick, układając podbródek na jej ramieniu.
Zepchnęła go bezceremonialnie, co skwitował
pełnym cierpienie westchnięciem, jakby dała mu z prawego sierpowego.
–
Niezbyt – odparła, przygryzając wargę. – Tam pewnie jest dużo ludzi.
– No to
co? Ile to razy już ładowaliśmy się w tłumne miejsca przez rudzielca, wiewiórę
lub wariatkę? – zauważył Patrick, gdzieś w głębi mając nieodparte wrażenie, że
wyżej wymieniona trójka go słyszy. Oby się pomylił, bo ostatnie o czym marzył w
nocy, to wizyta dwóch narwanych demonic i jednego oburzonego wyjca.
– Ale
teraz jest inaczej – Spojrzała na niego wymownie.
Uniósł brew.
– Że
niby co? Stałaś się na moment pełnym człowiekiem i już się ich boisz? Serio, kolorowa? Nawet teraz mogłabyś bez trudu większości z nich wysłać do szpitala.
– Nie
sądzę, byś to pojął swoim małym móżdżkiem, ale dla mnie mój obecny stan ma
znaczenie – syknęła.
Machnął ręką, mrucząc ciche „kobiety” i znów
padł na ławkę. Sięgnął po telefon i wyszukał, co to za impreza. Hmm, może i
tytuł „Dzień Zakochanych Serc” specjalnie nie zachęcał, to atrakcje oraz fakt,
że kilka z nich było za darmo, jeśli przyszło się z drugą połową, dawały radę.
Zerknął na Shirai, która dalej oglądała ludzi, mimo zapierania się, że nieee,
ona nie chce.
Szkoda, że zapomniała, kto ma tu dziś znaczną przewagę.
– Kończ
ze smęceniem, idziemy! – zadecydował, łapiąc ją za rękę.
–
Czekaj, cholera! Przecież mówiłam, że nie chcę! – jęknęła, zapierając się
bezskutecznie nogami.
– Mówić
to sobie możesz – mruknął, przyciągając ją ramieniem do siebie. – Ludzie patrzą,
wiesz? – szepnął złośliwie.
Spojrzała na niego spode łba, jednak zaraz
skontrolowała czy mówi prawdę. Faktycznie kilka osób na nich zerkało. Schyliła
głowę, czując jeszcze głębszy rumieniec.
– Wyrwę
ci flaki, przysięgam – zagroziła, lecz jej głos był tak cienki i nieśmiały, że
zaraz pożałowała, że w ogóle się odezwała.
A gdy Patrick dostał ataku śmiechu,
zapragnęła zapaść się pod ziemię. Dlaczego wszystko musiało się na nią tak uwziąć? I to akurat dziś?
****
– I co?
Tak tragicznie jest? – spytał Patrick, kiedy wreszcie usiedli przy wolnym
stoliku osłoniętymi – a jakże – czerwono – różowymi parasolkami zdobionymi w
serca.
Gdy tylko udało im się przepchać do pulchnej
bileterki, wysłuchać jej pełnych zachwytu okrzyków na temat ich dopasowania i
opanować serce Alice, które byłe bliskie strajku i zawału, ruszyli na atrakcje.
Odwiedzili wirujące filiżanki przyprawiające o wymioty, diabelski młyn, dom
krzywych luster, karuzelę z huśtawkami, gdzie Alice niemal straciła kapelusz
oraz rollercoaster. Patrick dalej czuł jego efekty, dlatego też zrezygnował z
tłustego żarcia na rzecz kufla piwa.
– Nie,
jest świetnie – odparła Shirai, mieszając neonową rurką w drinku. – Czasami jednak masz dobre pomysły – dodała uszczypliwie, po czym uśmiechnęła się.
Zdziwiła się, kiedy chłopak gwałtownie wbił
wzrok w piwo. Miała coś na twarzy?
– Czasami bywasz wyjątkowo tępa –
stwierdziła z zaskoczeniem w głosie Izyda. – Aż trudno uwierzyć. Kobiecy uśmiech chwyta za serce, nigdy nie
słyszałaś?
Teraz nadeszła kolej Shirai na opuszczenie
oczu. Serio? Ale przecież znali się tyle lat, więc jak mogła wcześniej nie zauważyć? Wzięła głęboki wdech, decydując się poznać prawdę.
–
Dziewczynko?
– Czego,
kolorowa? – spytał swoim zwyczajnym tonem, przechylając kufel do ust.
To ją na moment zbiło z tropu. W końcu Izyda
często pieprzyła głupoty, to nie było nic nowego. Ale skoro już się
zdecydowała...Zacisnęła dłonie na sukience, podnosząc głowę.
–
Podobam ci się?
Spojrzał na nią. Kilka kropli trunku
pociekło mu po brodzie.
–
Owszem, podobasz mi się – wyznał całkowicie szczerze.
– Ooo...rozumiem
– zamilkła, chwytając za drinka, byle się czymś zająć. Potrzebowała chwili, by
wszystko uporządkować, gdyż to była naprawdę niecodzienna informacja!
Patrick oparł brodę o rękę, cmokając z
naganą.
–
Błagam, tylko nie zacznij przy mnie tego swojego cyrku nieśmiałości.
–
Analizuję, czy nie robisz sobie jaj, panienko – odpyskowała.
– Jaaa? –
spytał z oburzeniem, przykładając dłoń do serca. – Jestem najbardziej
szlachetnym i prawdomównym demonem w Piekle. Patrickiem Grayem!
Obdarzyła go pełnym politowania wzrokiem.
Wiedziała, że jeśli kiedyś będą razem, to wyjdzie z tego istny cyrk na kółkach.
Co prawda do Jenny oraz Blaisa by się nie umywali, bo to był praktyczny kosmos,
ale mimo wszystko. Jak to szło, kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, tak?
– To jak
będzie, kolorowa? – Pochylił się. – Chcesz wybrać najlepszą piekielną partię? –
spytał, a kącik ust mu drgnął.
–
Zastanowię się jeszcze, czy chcę sobie zmarnować z tobą życie – odparła,
uśmiechając się.
Chłopak przymknął oko, nie komentując faktu,
że od pewnej chwili trzymała go za rękę pod stolikiem. Pomęczy ją tym później,
gdy nie będzie miała pod ręką prowizorycznych broni.
Odmeldowuje się!
Lilka: Ładnie postąpiłaś Jenny nie to co ja z alternatywnej przyszłości. Sama nie wie czego chce. A ty Bazyl masz ją po rękach całować, że jest dla ciebie taka wyrozumiała. Rozumiemy się?
OdpowiedzUsuńJak dla mnie Jenny i Blaise zachowują się normalnie, ale to twoje postaci, znasz je lepiej więc... Jak zaczęłam czytać Patrick x Alice to miałam takie awww :3 przez cały czas. Trochę się dziwię, że Alice tak odważnie go o to zapytała, ale to musiało znaczyć, że mu ufa więc awww w dalszym ciągu xD I ciekawy pomysł z tymi przemianami w człowieka co jakiś czas. Jack w pewnym sensie osiągnąłeś swój cel.
Jack: Nie wiem o czym mówisz.
Daj spokój i tak już wiedzą, że tak jak ja ich shipujesz.
Jack:...W dalszym ciągu nie wiem o czym mówisz.
Ty komputerowy świrze przyznaj się wreszcie.
Jack: Dopiero jak przestaniesz być upierdliwa, a dobrze wiemy, że to nigdy nie nastąpi :)
Menda U.U
Jack: Ja ciebie też :)
Blaise: Całują ją nie tylk...*widzi tą katanę* Błogosławię ją za tą miłość
UsuńJenn: No, lepiej :)
Znaczy uznajmy, że to jest już trochę dalej w fabule to wtedy pasują, bo w obecnym stanie ich relacje to pomieszanie zwykłej pary z fwb XDD
Pat: Znamy się prawie 10 lat, ciężko, by była przy mnie nieśmiała
Alice: Tobie by się nie dała, panienko ^^
A ja jestem dumna, że coś popchnęłam ich relacje nawet jak w shocie XDD
Lilka: Dobre dziecko*przylepia mu na koszulę jedną z naklejek ze słonikiem, które Julie dostała u dentysty* Za to że byłeś dziś grzeczny w przedszkolu.
UsuńJack: XDD
Ja też się cieszę.