Okazało
się, że to naprawdę bomby wybuchły w okolicach platform drużyn. Nie były one na
tyle potężne, żeby zniszczyć stadion, ale i tak wyrządziły spore szkody. Nil,
Demure i Benkei cudem uniknęli poważnych obrażeń. Głównie dzięki niezwykłemu
wzrokowi afro, który dostrzegł bombę w tym dymie i zdążyli zwiać przed jej
wybuchem. Fakt faktem Benkei ma złamaną rękę, a pozostała dwójka trochę ran,
ale i tak są w dużo lepszym stanie od Gan Gan Galaxy. Japońska drużyna jest
obecnie nieprzytomna i leży na obserwacji.
Kyoya
westchnął ciężko i poprawił się na plastikowym krzesełku. Obydwoje siedzieliśmy
w poczekalni i czekaliśmy, aż reszta wróci z rentgena, a w przypadku Benkeia z
zakładania gipsu. Pociągnęłam ostatni łyk kawy z plastikowego kubeczka,
zgniotłam go i wrzuciłam do kosza.
– Jennifer?
Spojrzałam
nieco zaskoczona na Kyoyę. Zazwyczaj mówił do mnie po nazwisku lub „wiedźmo”.
Jednak szybko zrozumiałam, czemu tak złagodniał. W końcu nasi kumple byli ranni.
Poza tym zamachy bombowe i porwania nie zdarzają się za często w tak spokojnym
kraju, jakim jest Japonia. To było bardziej niż niepokojące
– Co? –
spytałam, masując kark.
– Jak
myślisz, kto stoi za tym wszystkim?
Miałam
na to gotową odpowiedź. Ta popieprzona grupa magów. Na samo ich wspomnienie
krew gotowała się we mnie. Ale narwaniec nic o nich nie wie. Chyba.
– Ktoś
dla kogo Pegasis był wart wszelkich strat. – mruknęłam i jednocześnie
zmarszczyłam brwi. Coś tu nie pasowało. Skoro oni zarażali bleyderów mroczną
mocą, to po co porywali Hagane? I dlaczego nie zarazili pozostałych? Czyżby
Pegasis i jego partner byli dla nich tak cenni? O ile za tym wszystkim stoi ta
sama grupa.
Zaczęłam intensywnie myśleć. Kto jeszcze miałby motyw, by robić taki chaos?
– Czyli
to mógłby być Doji? – podsunął Kyoya.
– Przecież to zimny trup.
– Ryuga
podobno też.
Zapadła
cisza. Obydwoje zajęliśmy się swoimi myślami. Pod drzwiami szpitala gromadziła
się grupa dziennikarzy spragnionych sensacji.
– Jak to się stało, że nam jako jedynym nic się nie stało? – Narwaniec zadał kolejne pytanie, po czym
dodał. – Akurat ty mnie nie dziwisz, ale Tsubasa też był wtedy na arenie, a
mimo to teraz leży nieprzytomny tutaj.
– Obydwoje instynktownie padliśmy na ziemię i nie oberwaliśmy kawałkami areny.
Tsubasa nie miał tyle szczęścia. – powiedziałam i wbiłam wzrok w sufit. – Coś
ty taki rozmowny?
– Bo
zaczynam myśleć, że to Doji, a ty jesteś jedyną z którą można pogadać.
– To nie
on. – stwierdziłam. – Ta szuja nie mogła aż tyle przeżyć.
– Więc
kto?
Pytanie
zawisło w powietrzu i wiedziałam, że muszę na nie odpowiedzieć. Tategami napiął
się i zmrużył oczy.
– Wiem,
że wiesz, Jennifer. – wycedził.
Pisk
opon i wpadnięcie przerażonego wściekłego i zdezorientowanego Ryo przerwało tą
jakże fascynującą dyskusję.
– Gdzie
mój syn?! – wrzasnął, gdy nas dostrzegł.
– Nie
wiem. – odparłam krótko.
Chyba
ogarnął, że wydziera się na (wyjątkowo) niewinną dziewczyną, bo zamilkł i opadł
na krzesło koło Kyoyi. Ręce mu się trzęsły, a mina niezbicie pokazywała, że jak
dorwie winnych, to nie zostanie z nich nawet proch. Hikaru dołączyła chwilę po
nim. Wcisnęła dyrektorowi kubeczek z kawą i pobiegła do lekarzy po informację.
Mój telefon zaczął wibrować. Rzuciłam na niego okiem. Victor.
– Żyję, jeśli chcesz wiedzieć. – powiedziałam na przywitanie, po czym wstałam i
oddaliłam się od towarzystwa.
– To
akurat nie było dla mnie zaskoczeniem. – Przewróciłam oczami. – Dalej siedzisz
w szpitalu?
– Tak,
czekam, aż reszta drużyny wróci z zabiegów.
– Dobra.
Jak pewnie się domyślasz, to ta grupa magów za tym stała. Ich wysłanniczką
była...
– Ta
pracownica. – dokończyłam za niego.
– Dokładnie.
– Coś
tak czułam. – Oparłam się o automat z napojami. – Co dalej z tym fantem?
– Będziesz musiała znaleźć Hagane. Skoro został porwany przez tą bandę, to
odszukanie go oznacza odszukanie tamtej grupy. Wtedy ich zniszczymy.
– Sprawdziliście Sylwdor? – spytałam, przechadzając się się w te i z powrotem po
małej wnęce.
– Dopiero zaczęliśmy, jak coś to dam znać. – powiedział tym swoim poważnym
tonem. – Gdy wrócą twoi kumple to masz zasuwać do WBBA. Sama.
– Do
WBBA? – zdziwiłam. – Po cholerę?
– Zobaczysz. – miałam już po dziurki robienie tajemnic.
– Gadaj
teraz albo nie przyjdę.
– Przyjdziesz. Inaczej wyciągnę cię za włosy i przywlokę siłą. – zagroził.
– Powodzenia życzę. – rozłączyłam się.
Zirytowana
cisnęłam komórką o ścianę. Obiła się od niego jak kangurek i uderzyła o
podłogę. Tak jak myślałam, oprócz małej ryski na obudowie nic jej nie było.
Podniosłam ją, wygrzebałam jakieś drobniaki z kieszeni i kupiłam sobie fantę w
puszce. Przyłożyłam metalową, chłodną powierzchnię od czoła. Spokojnie,
Jennifer. Musisz tylko odszukać Hagane i nie dopuścić innych do tej sprawy.
Potem wszystko się skończy i wrócisz do „normalnego” życia. Tak właśnie będzie.
Kogo ja
chcę oszukać? Znów się wpakowałam w jakieś gówno i doskonale wiedziałam, że tak
łatwo z niego nie wyjdę.
****
Ginga
spodziewał się celi, laboratorium, a nie malutkiego, przytulnie urządzonego
pokoju z łazienką. Ciągle siedział na łóżko i nie do końca rozumiał, o co w tym
wszystkim chodzi. Szybko sprawdził, gdzie jego bey. Jednak Pegasisa nigdzie nie
było. Przewrócił cały pokój do góry nogami w
poszukiwaniu beya. Pusto.
-– Ładnie to tak robić bałagan? – z głośnika dobiegł głos mężczyzny.
Ginga
zaniechał tego, co robił i podszedł do głośnika.
– To ty
Doji? – wrzasnął.
– Doji?
– powtórzył głos i roześmiał się chrapliwie. – Nie, ten człowiek jest już
martwy.
– To kim
jesteś i czego chcesz? – spytał Ginga, mocno zaniepokojony.
– Nie
musisz tego wiedzieć. Wybacz te pustki, ale przez pewne, że tak powiem
przeszkody, nie zgarnęliśmy twoich kolegów.
– Czego
chcecie? – warknął Hagane.
– Co to
za zmiana tonu? – zaśmiał się jego rozmówca. – Możesz mi powiedzieć, czemu taka
rasa jak ludzie mogą panować na beyami? Dlaczego tak potężne istoty oddają się
po nasze władanie?
– Nie. –
powiedział niepewnie Ginga, czując, że ma do czynienia z szalonym naukowcem.
– Ja też
nie i mam to w nosie! – krzyknął mężczyzna, po czym zakaszlał. – Nie
interesujesz mnie ani ty ani twój bey. Jedyne, co mnie po trochu ciekawi, to mocne połączenie między wami.
– Połączenie?
– Dokładnie. – znów zakaszlał. – Chociaż twój bey nie jest opętany mrokiem, odczuwa twój ból a ty jego, prawda?
Mimo że
chłopak nie odpowiedział, było widać, że to bardziej stwierdzenie faktu niż
pytanie.
– To dla
mnie dość dziwne. Czy to dlatego, że jesteś legendarny? – kontynuował mężczyzna.
– Cóż nieważne. Jesteś przynętą.
– Na
kogo? – spytał Ginga, marszcząc brwi.
– Powiedz mi: wiedziałeś, że istnieje więcej ras na tym świecie niż tylko ludzie?
– ciągnął, olewając jego pytanie.
– O czym
ty mówisz? .
– Ha!
Czyli nie miałeś pojęcie, że w twoim towarzystwie przebywa demon, nieprawdaż?
W tym
momencie Hagane nie wytrzymał i zaczął się śmiać.
– Coś
takiego nie istnieje! – zaprotestował.
– Doprawdy? – ton głosu mężczyzny stał się nagle oschły i zimny. – Muszę cię
zmartwić. Istnieją naprawdę.
– Taa,
jasne. – mruknął z sarkazmem chłopak.
– Mimo że masz beya, walczyłeś z Nemezis, to i tak w to nie wierzysz. – westchnął jego
tajemniczy rozmówca. – Zobacz sam.
Ze
ściany wysunął się plazmowy ekran. Wyświetlał nieco zamazany obraz jednej
dziewczyny. Ginga podszedł bliżej. To była Jenny, ale taka jakaś inna. Miała
czerwone oczy, ostre kły i ogromne czarne skrzydła.
– Dalej
mi nie wierzysz, przyjacielu?
– To
jakiś fotomontaż. – powiedział Ginga, ale czuł, że to kłamstwo.
Z
głośnika popłynął zachrypnięty śmiech, który przerwał napad kaszlu.
Na
ekranie wyświetlił się film. Jennifer uniosła rękę. Nad jej dłonią skumulowała
się czerwona energią, która przybrała kształt kuli. Dziewczyna cisnęła nią w
budynek. Pod wpływem uderzenia wschodnia ściana zapadła się. Ginga wytrzeszczył
oczy.
– Naprawdę sądzisz dalej, że to człowiek? – zaszydził głos. – To demon. Demonica
konkretniej.
– Ale
jak...nie rozumiem...Jennifer? – bełkotał rudy.
– Oszukała was wszystkich. Powiem ci jeszcze jedną rzecz: chciała się was pozbyć.
– Akurat
w to ci nie uwierzę! – krzyknął Hagane, ogarniając się.
– Naprawdę nieźle wam namieszała w głowach. – uznał mężczyzna. – Pamiętasz ten
naszyjnik, który miał na sobie Dunamis? Ten, który sprawiał, że chłopak
cierpiał? Wiesz, skąd Pluto go miał? Od tej dziewczyny.
Ginga
nie miał pojęcia, co powiedzieć. Z jednej strony wierzył, że Jennifer nie
zrobiła by czegoś takiego, ale z drugiej strony ten gościu już mu udowodnił, iż
mówi prawdę. Ale przecież nie może mu zaufać! Nagle przypomniał sobie o
ostatniej fali opętanych.
– Czy to
ty jesteś odpowiedzialny za opętania? – wypalił.
Mężczyzna prychnął z dezaprobatą.
– Nawet
jeśli, to myślisz, że bym ci powiedział? – spytał z politowaniem. – Żegnaj,
Gingo Hagane. Muszę zająć swoją pracę.
Ginga
krzyczał jeszcze przez chwilę, ale mężczyzna nie odpowiadał. W pokoju zapadła
cisza.
****
Wreszcie zakończył rozmowę z dzieciakiem i mógł swobodnie kaszleć. Osiągnął swój cel. Nie szkodzi, że ma tylko jednego. Następnych dorwie, nie ma co się śpieszyć. Zwrócił głowę w kierunku klęczącej Rin, która ze spuszczoną głową trwała tak od dobrych dwudziestu minut. Pokręcił głową.
– No już, już, Rin. Nie gryź się tym tak. - przemówił ojcowskim tonem.
– Ale zawiodłam cię - wyjąkała, drżąc. - Gdybym przewidziała, że oni zdążą uciec to...
Uciszył ją gestem.
– Nie obwiniaj się, dobrze? Ważne, że udało wam się zgarnąć tego dzieciaka.
– D-dobrze. - Podniosła głowę.
– Ona i tak tu przyjdzie. - oświadczył, patrząc przez okno na szumiące drzewa. - Musimy tylko poczekać.
Wiedział, że ma rację. On nigdy się nie mylił.
– Gra się już zaczęła. Teraz pozostało czekać na kolejny ruch.
****
Gdy
zobaczyłam, co to za pomysł na który wpadł Victor, myślałam, że wyskoczę przez
okno albo wyleję na tego idiotę czajnik wrzątku – co z tego, że jest władcą
demonów!
Moje
relacje z legendarnymi nigdy nie należały do najlepszych, delikatnie rzecz
ujmując. Tylko Ginga, King, Tithi i Ryuga nie chcieli przez większość czasu
urwać mi głowy. Agumę wkurzałam samą swoją obecnością i wchodzeniem mu w drogę.
Chociaż mogło też chodzić, że jak kiedyś mnie gonił – nawet nie pamiętam czemu.
– to ciągle się darłam „Gadający goryl mnie goni!”. Tak mogło też chodzić o to.
Chrisa to w sumie denerwowałam tym, że stałam przez prawie cały czas po
stronie Gingi itp. O Kyoyi nie ma co wspominać. Yukki się mnie autentycznie
bał. Z Dunamisem było najdziwniej. Od samego początku mi nie ufał (słusznie
zresztą) i traktował z rezerwą. Głównie dlatego dałam ten cholerny naszyjnik
Pluto, by on założył go chłopakowi. W końcu mógł zauważyć, że nie jestem
człowiekiem, a tego nie chciałam.
A teraz
zgadnijcie z kim muszę współpracować? Z Dunamisem, psia jego mać! Ja rozumiem,
że on jest chodzącą encyklopedią w kwestii historii beyi, ale przecież rudego
idiotę porwali ci powaleni magowie, a nie starożytne beye! Kto jak kto, lecz
Victor powinien wiedzieć, że ja i Dunamis najchętniej byśmy sobie oczy
wydrapali. A jeśli on się dowie, że to ode mnie był naszyjnik, to w ogóle
będzie cyrk na całego!
Rzuciłam
mordercze spojrzenie Tsukiwie i wygodniej oparłam się o oparcie szarej kanapy.
Chodząca encyklopedia z nieprzeniknioną miną lustrowała mnie od stóp do głów.
Udawałam, że mam to gdzieś i wbiłam wzrok w czubki butów.
– No
więc, widzieliście, co się dzieje ostatnio na świecie. Przybywa opętanych, a
teraz doszło do porwania. Sądzimy, że stoi za tym jedna organizacja. – Sądzimy?
Czyli, że ktoś jeszcze wpadł na ten równie genialny pomysł? – Musi chodzić o
beye i bleyderów lub więź, która ich łączy. – Victor wstał i zaczął się
przechadzać z rękami założonym za plecy. – Waszym zadaniem będzie znalezienie
wskazówek, do czego można by tą więź wykorzystać. Jakieś pytania?
– Ja
mam. – odezwał się Dunamis. - Uważam, że Jennifer jest osobą nie do końca godną zaufania.
Słysząc
to, uśmiechnęłam się pogardliwie. Tylko czekałam, aż to powie.
– Daruj
sobie. Doskonale wiem, że mnie nie znosisz. – mruknęłam, ciągle się szczerząc.
– Po
prostu ci nie ufam. – powiedział chłodno, nie zaszczycając mnie spojrzeniem,
Victor
wymownie chrząknął i zabrał głos.
– Jennifer, mogę na słówko? – spytał. Rzecz jasna to było czysto retoryczne
pytanie, bo od razu pociągnął mnie za drzwi.
Jakimś
cudem nikogo nie było w pobliżu.
– Brawo,
Victor. – Zaczęłam wolno klaskać. – Super mi kolegę dobrałeś. Może jeszcze
dowal Agumę i Kyoyę, co? Najlepiej to kurna wskrześ Rago! – mówiłam coraz
głośniej.
– Cicho!
– fuknął i pokręcił głową. – Nie myślałem, że twoje relacje z tym gościem są aż
tak złe!
– No to
teraz widzisz.
– Nie
mogłaś sobie zrobić w kimś innym wroga? – wymamrotał.
Wzruszyłam
ramionami i oparłam się o ścianę.
– On
mnie od samego początku nie lubił. Tak jakby czuł, że nie jest po ich stronie.
– Cudownie.
– Victor, po co właściwie mamy szukać informacji o tym połączeniu? Powinniśmy się
skupić na Sylwdorze i informacjach o jakieś czarodziejce narodzonej w Piekle. –
wyszeptałam.
– Tu nie
chodzi tylko o to. – westchnął. – Wydaje mi się, że oni szukają czegoś w potędze beyi. A poza tym jest jeszcze... – Skierował spojrzenie na pudełeczko przypięte do mojego ramienia. –
Artemis.
– Co z
nią nie tak? – zdziwiłam się.
– Mimo że to mroczny bey, nie próbował cię opętać ani nikogo innego. Czemu? Dodatkowo
nie ma o niej z wielu informacji. Zupełnie jakby...
– ...nigdy
nie istniała. – weszłam mu w słowo. Poczułam ścisk w żołądku. O mnie też nie ma
wielu informacji. Obydwie wzięłyśmy się nie wiadomo skąd.
– Pytałaś się ją kiedykolwiek o jej poprzednich partnerów? – kolejne pytanie
Victora stworzyło jeszcze większy mętlik w mojej głowie.
– Tak,
ale powiedziała, że nie miała żadnych wcześniej. – odparłam.
– No
właśnie. Czy to nie jest dziwne?
– Może i
tak. – przyznałam, patrząc na pudełeczko z Artemis.
– Oprócz
tego była w książce liczącej ponad 1000 lat, a ona sama twierdzi, że ma tylko
400. Kolejne sprzeczności. – umilkł na chwilę. – W tym beyu jest coś
niepokojącego. Mrocznego.
Jak we mnie.
Jak we mnie.
– Dlatego
musisz i w tym pogrzebać. Przekonaj jakoś tego chłopaka do siebie. Może on coś
wie.
– No już
widzę, jak mi udziela informacji. – prychnęłam. – Dobra, coś załatwię. –
mruknęłam niechętnie.
– Zuch
dziewczyna.
Spiorunowałam
go wzrokiem, ale Victor to zlał i wepchnął mnie z powrotem do pokoju, gdzie
czekała chodząca encyklopedia.
– Przepraszam, że to tyle trwało. – Wyszczerzył się przepraszająco. – Musiałem wytłumaczyć
Jennifer szczegóły.
Dunamis
skinął głową, ciągle nieufnie na mnie patrząc.
– Możemy
wam udostępnić wszelkie dane WBBA, biblioteki, muzea i wszystkie miejsca, gdzie
mogą się znajdować informacje.
– WBBA? –
powtórzyłam. – Czyli....
– Dokładnie. Ja i Ryo Hagane uznaliśmy, że musimy współpracować.
W tym
momencie zleciałam z kanapy.
– Żarty
sobie stroisz?! – wrzasnęłam na cały głos.
Nigdy nie wyjdę z tego bagna.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Jenny: *kopniakiem otwiera walizkę i pakuje ciuchy* Porąbało? Ja mam współpracować z WBBA i Dunamisem?
Dunamisem: Też nie uważam tego za dobry pomysł.
Jenny: *jak burza idzie po szczotkę*
Ja: A to dopiero początek tej pięknej współpracy.
Jenny: Jeszcze dowal Agumę!
Ja: Tak się właśnie zastanawiam,
Jenny: Ani. Mi. Się. Waż.
Ja: Autorce wszystko wolno xD
Jenny: Zjeżdżaj.
Ja; Mógł być Kyoya.
Yuka: Nikt nie powiedział, że go nie dodam,
Harumi: To wtedy oni nigdy nie trafią na jakiś ślad.
Victor: *nie widzi problemu*
Jenny: *załamana głupotą wszystkich idzie po czekoladę*
Ja: Miałam ten rozdział dodać jak wrócę, ale co tam xD Jadę na kilka dni w góry (moje ulubione >.<) więc mogę zaczynając od jutra nie odpisywać na komy, bo nie wiem czy tam jest WiFi ^^
Tyle z informacji, papa ^^
Ps. Myślicie, że ta współpraca wypali? xD
Tyle z informacji, papa ^^
Ps. Myślicie, że ta współpraca wypali? xD
Len + brak weny = brak komów xd
OdpowiedzUsuńKelly: Ciekawe jak będzie sie rozwijajc ta współpraca
Ja: Jak papier toaletowy xD
Kelly: Tia... No to my czekamy na next.
Ja: Ciekawe, nie powiem.
OdpowiedzUsuńMio: No nawet.
Kyoya: Porwali Ginkę! Jak ja go teraz pokonam?!
Tsuki: (wzdycha) Niektórzy nigdy się nie zmienią.
Ja: Nic nie poradzisz. Właściwie ja mam takie pytanie. Czemu tu w ogóle Ryugi nie ma?!
Tsubasa: I się zaczyna.
Ja: Nic nie poradzę. To moja ulubiona postać w całej Metal sadze! Nie macie pojęcia co przeżywałam pod koniec trzeciej serii! A co dopiero w czwartej, kiedy on się nie pojawił!
Kyoya: I dobrze.
Ja: Dlaczego osoba którą najbardziej polubiłam (prawdopodobnie) zginął w anime?!
Kyoya: Przeznaczenie.
Ginka: (nie wiem skąd tu się wziął) A mnie to niby nie lubisz?!
Ja: Nic, a nic.
Ginka: Ranisz.
Evie: Takie życie braciszku.
Ja: Ryuga jeszcze będzie ^^ ale później xD
Usuńryuga; Zajebiście.
Ja: Co ci się znowu nie podoba?
Ryuga: Że ten zielony idiota będzie chciał walczyć.
Kyoya: Wal się.
Ryuga: No żebym się nie popłakał, dzieciaku.
Ja: Też cię ruda małpo nie lubię.
Ginga: Zauważyłem.
Ja: Może cię uśmiercę?
Ginga: Ja to słyszę -.-
Jenny: Uwierz mi Yuzu tysiąc razy bardziej wolałabym pracować z Ryugą =.=
Ja: To czemu nie pracujesz?
UsuńMio: To jest takie samo pytanie, jak to czemu nie pracujesz z Benkeiem.
Ja: Bo go nie lubię.
Ginka: Ze mną pracuje, więc mnie lubi. ^^
Ja: Mylisz się. Usunę cię z opowiadania tak szybko jak to możliwe.
Ginka: (załamka) Czemu?
Ja: Bo nie lubię rudych.
Ginka: Evie też ruda jest.
Evie: Przefarbuje się i po kłopocie. ^^
Ja: Nawet niezły pomysł, tylko jeden problem.
Kyoya: Jaki?
Ja: Mamy już kogoś kto się farbuje, i tyle w zupełności wystarczy.
Evie: Kto to? O.o
Ja: Dowiesz się najprawdopodobniej w II sezonie, jeżeli wogóle wyjdzie.
Evie: Czyli mam żyć w niewiedzy?
Ja: Dokładnie.
Jenny: Gdybym mogła...No ale Angel zawsze coś "miłego" wynajdzie
UsuńJa: Nie moja wina, że masz tyloma osobami na pieńku.
Izumi: U nas nie ma rudych ^^ Znaczy się jeden jest, ale do odstrzału.
Jenny: *rzuca butami w Kyoyę, który ma pierwsze oznaki kurwicy*
Ja: Kyoya dostał kurwicy? Przecież on cały czas ją ma.
UsuńMio: No niedokładnie.
Ja: Jak to?
Mio: Przy Evie robi się łagodny jak baranek.
Ja: Wyjątek. A właśnie, masz neta w górach?
Mio: Oczywiście jak tam już jest.
Ja: Cicho. -.-
Ja: Byłam na odwyku od Wifi przez 5 dni ;-;
UsuńJenny: Ale przetrwałaś, brawo
*oklaski*
Ja: Bo trochę zajęć było ^^
Izumi: A nas nie zabrałaś *^*
Ja: Dziwisz się?
Izumi: No ej!
Lilka: Łał. Buc coraz bardziej wprawia mnie w osłupienie. Najpierw prosi teraz taki rozmowny się zrobił.
OdpowiedzUsuńJack:To Jenn ma na niego tak dobry wpływ nieprawdaż?
Lilka:Mi się ten cały "Dunamiś" też nie podoba ale tego nie rozsiewam na prawo i lewo. Także Jenn owocnej współpracy życzę.
Jack:Stop. Skoro Hagane zaczął współpracować z Victorem to no wie o demonach i reszcie tego waszego świata?
Lilka: Wszystim się na więzi zeszło. Tylko więzi i więzi na okrągło morze jeszcze ja i Zmora się pobierzemy.
Zmora: Za późno.
Jack: I kim jest ten gość?
Lika: Nie wiem ale jak się dowiem to mu nakopię do dupy i mu się odechcę tych za machów.
Ja:*patrzy na kota który siedzi obok niej*Co to ma być?!
Jack: Czy to było pytanie retoryczne?
Lilka:Podejrzewam ze kot.
Ja:Ale co on robi w moim domu?!
Lilka: Żyje.
Jack: Siedzi?
Ja:No serio-_- On jest jakiś dziki ja go nie chcę Y-Y
Lilka:O matko.
Jack: Powinnaś się leczyć.
Ja:Ja chcę mojego Cezara! Cezarze wróć!
Jack:Ogarnij się cezara niema już ponad pół roku.
Ja:Nie!~ Y-Y
Lilka:I tym jakże entuzjastycznym....zakończeniem się żegnamy i czekamy na next.
Ja: *wtacza się, wywraca o fotel i ląduje na kanapie* Wróciłam!
UsuńJenny: Wyglądasz jak trup.
Ja: Dzięki, naprawdę -.-
Izumi: Ale masz fajne skarpetki ^^
Ja: Tylko moje *.*
Patrick: Gollum *dostaje książką*
Ja: Wszystko się wyjaśni w następnym rozdziale.
Jenny: Beze mnie.
Ja: Jesteś moim tworem, wyjścia nie masz.
Jenny: Pfff, to zrobię sobie wyjście.
Izumi: I to jest motto.
Ja: Kot..............
Jenny: No nie gadaj, że nadal się boisz.Ja: Nie..co ty.
Harumi: Widać, przecież.
Ja: A spadać, niewdzięcznicy U.U