niedziela, 20 czerwca 2021

A2 Rozdział 40: Pożyczony czas

 

   Cichy Victor wróżył kłopoty. Albo wpierdol. Albo oba na raz. Wolałam, żeby łaził dookoła stołu, łamał ręce i pomstował, na czym to świat stoi. Jednak on siedział wyprostowany na swoim tronie i wpatrywał się nieruchomo w Damona. Ten przestąpił z nogi na nogę, też czując ten niepokój. Strażnicy też stali w pełni przygotowani do ataku w razie rozkazu. Kimoko fartem nie było, bo czułam, że rzuciłaby się na mnie za sam fakt użycia zaklęcia.

  Cisza ciągnęła się dalej, aż westchnęłam i uniosłam rękę.

– Załamuj się, ile chcesz, panie nasz cudowny – wymówiłam te słowa z jadowitą słodyczą. – Ale ja chciałabym wymazać Kyoyi pamięć, zanim się ocknie i zacznie drzeć pizdę więc mogę iść?

  Blaise z trudem powstrzymał się od śmiechu podobnie jak dwóch przybocznych koło drzwi prowadzących do wnętrza zamku. Victor wolno przesunął po mnie wzrokiem, po czym podniósł się. Strażnicy od razu spoważnieli, ale ten machnął ręką, nakazując im wyjście. Zszedł po marmurowych stopniach, a jego szata powiewała za nim.

– Prawie ich zabiłaś, Jenn – mruknął.

– Nie zabiłabym – oburzyłam się. – Znaczy no Nil i Kyoya by raczej przeżyli, ta laska to…heh – Rozłożyłam ręce. – może fartem. Ale i tak zaraz wszyscy ludzie zdechną, bo te spierdoliny nie dały mi zabić Eris, która zawinęła się z Leonem.

– Dobrze, że to zrobili.

  Zamrugałam, myśląc, że się przesłyszałam. Ale zwycięski wzrok Blaisa przekazał mi, że tak nie było. Poczułam, jak ciemność przemyka między moimi palcami

– Faktycznie, lepiej, że teraz cała ludzkość jebnie w kalendarz i równowaga się złamie, niż by poświęcić jedno lub ewentualnie trzy życia.

– Zabiłabyś dużo więcej – syknął. Coś rzadkiego u niego,

– I?

  Spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Uniosłam brew, będąc gotowa, by odsłonić kły. Po chwili jego twarz złagodniała, co jeszcze bardziej mnie rozsierdziło, ale zachowałam pozorny spokój. Co to były za durnowate gierki?

– Nie wybaczyłabyś sobie tego. Nigdy.

   Nawet nie dał mi czasu, by odpowiedzieć na to absurdalne stwierdzenie i mnie wyminął. Pstryknął palcami, co w sekundę przywołało Kaito oraz Takeru u jego boku. Informator skinął głową i spojrzał na nas. W lewej ręce trzymał jakieś pomięte papiery pokryte cienkim pismem.

– Rytuał zacznie się o północy. Wystarczy, że Eris zarżnie swoją ofiarę…

   Madoka mignęła mi przed oczami. Przełknęłam ślinę, ciągle czując wściekłość. Było dać mi rozerwać Eris i nie trzeba by było się już o to martwić.

–…a gdy krew splami beye, to je zniszczy. Wtedy uformuje się brama.

– I wszystko pochłonie mrok – dokończył Damon. Skrzywił się. – Rytuał zajmie nie więcej niż dwadzieścia minut.

– Tu jeszcze jest mowa o czterech zamkach – Kaito machnął papierem. – Ale nic więcej nie jest wyjaśnione.

   Nawet nie pytaliśmy, skąd to wytrzasnął w ostatniej chwili, gdyż to po prostu był Kaito.

– Eris pewnie odwali ten teatrzyk tam, gdzie Legendarni zajebali jej brata – stwierdziłam. – A ta wyspa jest ogólnie schowana pod wodą oceanu.

– Czyli teleportacja odpada, skoro nie znamy dokładnego położenia – mruknął Damon.

– A do rytuału cztery godziny.

   Rzuciłam okiem na wyjście do komat i poczułam, jak zapala mi się lampka.

– Jest jedna metoda – mruknęłam, czując nadchodzącą migrenę. – Połączenie beya z bleyderem.

– Jess, ty chyba nie chcesz… - zaczął Blaise, ale mu przerwałam.

– Narwaniec i tak tylko siedzi na dupie. Może z nami trochę polatać i wyczuć, gdzieś jego cenny bey został ukryty.

   Damon zmarszczył nos z dezaprobacie i założył ręce na torsie.

– To i tak zajmie dużo czasu.

– Lepszej metody nie ma – Wygięłam usta w parodii uśmiechu. – Oczywiście nie musielibyśmy się o to martwić, gdyby…

– Mogę wam podarować parę godzin – odezwał się Victor. Kaito i Takeru już nigdzie nie było.

   Zmarszczyłam brwi podobnie jak spierdoliny. Co prawda moc władcy zawsze była osnuta tajemnicą, lecz magia czasu nie leżała raczej w kompetencjach demonów. Ba, nawet te obrzydliwe anioły nie mogły się nią poszczycić. Tylko Najwyższy i podobni jemu byli w stanie się z nim bawić. My mogliśmy najwyżej stworzyć wyrwę pozbawioną czasu, lecz on zawsze na nas wpływał. Nie na odwrót.

– Niby jak? Zatrzymasz czas?

   Machnął dłonią, w której tlił się jaskrawy zielony płomyk. Wtem całą salę tronową wypełniły cieniutkie lśniące nicie. Delikatnie drgały, kiedy przepływały przez nie małe złote impulsy. Były ich miliony, nie miliardy. Błyszcząca siatka pięła się od podłogi aż pod strzelisty łukowy sufit. Przechodziły przez nasze ciała, ale nie było ich czuć. Wtedy zauważyłam, że niektóre nicie błyszczą bardziej od innych, a impulsy różnią się wielkością.

  Zrozumiałam. To był czas każdego, kto znajdował się w Piekle. Demona, chimery czy innego stwora.

– Jeśli zatrzymam czas każdej istoty, nie będzie można nikogo zabić – poinformował nas władca, ściągając rękawiczkę z lewej dłoni. Jego skórę pokrywał zielona iskrząca się siatka. Na wewnętrznej stronie znajdowały się dwie wskazówki, które póki co stały w miejscu. – Dlatego wyśle z wami Takeru. Kiedy znajdziecie, co trzeba, puszczę czas z powrotem.

  Blaise, gdyby mógł, szurałby szczęką po podłodze. Damon nie zauważył, jak papieros wypadł mu z gęby. Obaj jedynie wlepiali oczy w ścieżki czasu. Pajęczyna losów tak wielu. Podniosłam głowę. Musiała ciągnąć się dużo wyżej niż sufit. Pewnie aż do samych granic. A to były jedynie istoty z Piekła. Na ziemi znajdowało się kolejne kilka miliardów istnień. Zerknęłam na tatuaż.

– Na ile godzin to zatrzymasz, Vic?

– Najwięcej to cztery – Uśmiechnął się krzywo nasz władca. – Wolałbym jednak tego uniknąć.

   Przełknęłam ślinę. Nawet nie byłam w stanie sobie wyobrazić, ile mocy wymagało coś takiego. Utrzymanie czasu wszystkich istnień. To nie było zaklęcie z dziesięciostopniowej skali. Oj nie, to wylatywało ponad wszystko.

  A Victor to jedynie władca Piekła. Nie Najwyższy.

– Dobra, to czas ogłuszyć Kyoyę, a potem możesz łapać czas – postanowiłam.

– Ogłuszyć? – Blaise zdołał się już przecknąć z oszołomienia.

– To Tategami – mruknęłam nienawistnie. – Zacznie zaraz drzeć ryja, żądać wyjaśnień i inne balety. Dlatego szybki cios w kark, a potem lecimy szukać. Poczuje morze, to cię ocknie.

– Dlaczego mam wrażenie, że to się nie skończy dobrze? – westchnął ciężko Damon, wyjmując nową paczkę.

– Zastanawiam się tak od chwili, gdy wypełzłam z waginy matki na świat – odparłam.

  Blaise zachichotał.

 

****

   Sztylet palił jej dłoń. Choć trzymała go przez chustkę, to czuła, jak wżera się w jej skórę. Czubek ostrza nieustannie błyskał. Ciekawe czy będzie tak robił nawet, kiedy zatopi go w ciele Madoki.

Morderczyni.

   Próbowała stłumić dreszcz, zaciskając mocno zęby. To nie będzie jej pierwsza ofiara, więc skąd ten ból w jej wnętrzu? Miała nie czuć! Stać się istotą stojącą ponad wszelkimi emocjami. Lecz ten ból. Był tak zimny, tak gniotący, że siłą zmuszała się, by nie zwymiotować.

   Zauważyła, że ręką jej drga. Szybko to powstrzymała, zerkając zza zasłony włosów czy nikt nie patrzy. Panna przechadzała się między kolumnami po drugiej stronie, Shiro opierał się o swego beya i cicho z nią rozmawiał, natomiast Eris zniknęła już jakiś czas temu. Nikt nie wiedział gdzie poszła, ale nikt nie chciał pytać. Woleli tego nie wiedzieć.

– Wyglądasz, jakbyś miała wyrzygać własne jelita – Osamu wślizgnął się na ławkę koło niej niemal bezgłośnie.

   Odchyliła głowę. Powinna się odgryźć, pogrozić mu, ale…nie miała już siły. Siedząc w tej chłodnej jaskini, ściskając ostrze, zrozumiała, jak bardzo była wykończona. Wcześniej jeszcze jakoś ignorowała to, pchana determinacją, a potem strachem przed Eris i jej przerażającą mocą. Jednak nawet strach ma gdzieś swoje granice. Potem zostawało nic. Jedynie pustka, w którą się wpatrywała.

   W którą sama się wpakowała.

   Chłopak spojrzał na nią i wiedziała, że zrozumiał. Jak blisko była upadku, rozsypania się w nicość. Pochylił się, nie zważając na otaczające ją hieny. Jego czarne tęczówki przez sekundę wypełniło ciepło, jakiego jeszcze nie widziała. Ale zniknęło równie szybkie co zniknęło.

– Po prostu wbij go w serce. Pchnij z całych sił.

   Ale ona nie miała tych sił! Ostrze ją paliło, śmiejąc się z jej niemocy. Może o to chodziło Eris, by ją upokorzyć. Pokazać, że jest zbyt słaba na jej królestwo. Omiotła wzrokiem świątynie. Zimno i mrok. Nie było dokąd uciec.

   Chciała zawyć. Nad własną głupotą czy z rozpaczy, tego nie wiedziała. Wszystko się ze sobą mieszało, pchając ją coraz głębiej w tą dziwną pustkę. Może było to szaleństwo, tego nie wiedziała. Ale miło byłoby się w nim zatopić. Nic nie czuć, nie widzieć. Jedynie trwać tam, gdzie nikogo innego nie było.

   Do rzeczywistości przywrócił ją ból. Syknęła. Osamu zaciskał palce na jej nadgarstku prawie go krusząc. Zadrżała.

– Ona nie musi umrzeć – wyszeptał prosto do jej ust. Wstrzymała oddech. Czy to była wskazówka? – Byle jej krew dotarła do beyów.

   I tak ją zostawił. Samą ze smakiem jego warg na ustach. Ale przynajmniej czuła, jak pustka nieco odpływa.

   Aż świątynie wypełnił ryk, który sprawił, że kolumny się zachwiały. Bey Shiro zerwał się na równe nogi, szukając wzrokiem przeciwnika. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Choć byłoby to lepsze od rozwścieczonej Eris, która wkroczyła do środka, wywalając kamienne drzwi na parkiet. Biały kamień pękł na kilka części. Za kobietą kroczył jej bey w formie kostuchy z mieczem w dłoni.

– Demony zatrzymały czas – oznajmiła, dygocząc z furii.

   Zatrzymały czas. Zatrzymały czas…Niemal wybuchnęła śmiechem na to absurdalne stwierdzenie. Bo jak można było zatrzymać czas? Ale kiedy wyjrzała przez okrągłe wycięcie w suficie, zrozumiała, że to nie były żarty. Słońce nie zmieniło swojej pozycji, choć powinna  dochodzić dwudziesta druga, więc miało już zachodzić.

– Jestem przekonana, że szukają nas – mówiła dalej. – Yuki, zabij ich – Spojrzała na Pannę. –  Nie obchodzi mnie jak, ale masz się ich pozbyć – nakazała głosem wypełnionym taką nienawiścią, że niemal skapywała na posadzkę. Wykrzywiła się. – Najpierw załatw Tategamiego, bo jestem przekonana, że dzięki niemu chcą nas znaleźć.

   Panna jedynie skinęła głową, a w jej dłoni uformował się długi lekko zakrzywiony nóż. Jej martwe oczy nawet nie drgnęły na wściekłość bijąca od Ciemności. Jedynie obróciła się i zniknęła w chmurze czarnego dymu.

– Wy dwaj – Eris wycelowała palcem w nią i Osamu. – Przynieście tego człowieka. Nie wiem, kiedy puszczą to zaklęcie, ale wszystko musi być już gotowe.

 

****

   Lataliśmy już niemal od czterech godzin z pożyczonego czasu, a jebanej wyspy jak nie było tak nie było. Tylko woda, jakieś wysepki, woda, statki i jeszcze raz woda. Takeru już powrócił, bo widział, że w te nędzne ochłapy zatrzymanego czasu raczej nic nie zdołamy znaleźć.

– Coś ten wasz plan nie działa – zawarczał Kyoya, którego trzymał Blaise.

   Dalej nie czuł choćby delikatnej obecności swego beya. Wyspa nie mogła być głęboko, skoro Eris znalazła ją odnaleźć, ale no ocean był niestety w kurwę rozległy.

– Zawsze mogę cię zrzucić w te fale. Zdechniesz przed otwarciem bramy – odparł mój chłopak.

   Jak widać bardzo się z Kyoyą polubili, można wręcz rzecz, że stali się dobrymi psiapsiółami. Oczywiście, jeśli uznamy, że wydrapanie sobie nawzajem oczu to symbol braterstwa i głębokich więzi.

– Mamy jeszcze trzy godziny zwykłego czasu – zaoponował Damon. – Jeszcze się przyda.

– Och, dzięki ci, skrzydlaty zbawco – Tategami złożył ręce w ironicznym geście wdzięczności.

– Potem go zrzucimy – uznałam. – Wiem, że to trudne dla twego móżdżku, narwańcu, ale nie wkurwiaj nas, zwłaszcza, że jeden z nas cię nosi.

– Błagam – przewrócił oczami. – Byłem z tobą w drużynie przez kilka lat, a teraz zagraża mi twoja pierdolnięta przodkini – roześmiał się zimno. – Myślisz, że wy mnie przerażacie?

– My może nie, ale te wasze rybki w oceanie raczej nie są twoimi kumplami – wtrącił Blaise śpiewnym tonem.

– Zresztą, co mi do tego? – Machnęłam ręką na ocean. – Ta historia zaczęła się tysiące lat przed moimi narodzinami.

– Mogłaś ją zakończyć – sarknął. – Co to dla takiego potężnego demona zabić jakąś starą wariatkę?

   Podfrunęłam pod jego twarz i uśmiechnęłam się żmijowato. Mierzyliśmy się spojrzeniami. Po jego zaciśniętych pięściach wnioskowałam, że bardzo chętnie by mi przyjebał. Uroczo, nic się nie zmieniło.

– Masz rację. – zgodziłam się. – Mogłam i byłam blisko. Ale oni – Wskazałam na Blaisa i Damona. – mnie powstrzymali. Dzięki temu jeszcze żyjesz.

   Jego źrenice się rozszerzyły, a bladość zaczęła rozlewać po twarzy. Jednak po chwili prychnął i spojrzał na mnie wyzywająco. Jego biały kieł zabłysł.

– Czyli dalej nie skończyłaś grać wiedźmy?

   Zmarszczyłam brwi, ale w rozmowę wszedł Damon.

– Musimy na chwilę zwinąć skrzydła. – Odwinął rękaw płaszcza. – Zostały dwie godziny i czterdzieści minut.

– Trochę mało czasu, jak na tyle wody do sprawdzenia – zauważył Blaise.

   Wylądowaliśmy na kamiennych wybrzeżu. Fale rozbijały się o brzeg, a mewy krążyły nad naszymi głowami. Mocny zapach soli wypełniał powietrze. Z prawdziwą ulgą rozluźniłam ramiona, chowając skrzydła. Ciągle latanie w końcu musiało je zmęczyć. Kyoya usiadł, masując swoje barki.

– Co będzie, jeśli nie wyczuję Leone na czas? – zapytał, nie patrząc na żadne z nas.

– Cóż – Damon przymknął oczy, wpatrując się w szybko zachodzące słońce. – Rytuał Eris na pewno wywoła sporo energii w połączeniach. Wtedy to wyczujemy i tam się teleportujemy.

– Ale ty już tego nie przeżyjesz – dodałam. – Kiedy zniszczy twojego beya, zniszczy też ciebie

    Wyraz jego twarz się nie zmienił, ale wyraźnie się spiął. W końcu od czasu jego możliwej śmierci dzieliło go zaledwie kilka godzin. Ugryzłam język, kiedy coś ścisnęło mnie w środku na tą myśl.

– W końcu miła wiadomość dla ciebie, Ashida – parsknął.

– Nie – odparłam, kucając. Wiatr rozwiał moje włosy. – Wcale mnie to nie cieszy.

   Wtem pochłodniało. Blaise i Damon od razu się napięli, a ja wystrzeliłam w przód, ciągnąc Kyoyę za sobą. Lodowa włócznia świsnęła w powietrzu, uderzając w miejsce, gdzie przed sekundą siedział. Zrobiłam fikołka, zacisnęłam mocno palce na jego talii i rozwinęłam skrzydła, szarpiąc nas do góry. Moje mięśnie jęknęły z bólu na taki wysiłek, ale to zignorowałam. Wszędzie już wirowały płatki śniegu, a wybrzeże wypełniał lód. Yuki wolno kroczyła przez zimno, a z jej uniesionych dłoni wydostawały się kolejne porcje śniegu i lodu. Jakby chciała zamknąć cały świat w szklanej kuli.

   Ciemność złamała w niej wszelkie bariery. Choć takie używanie surowej magii skończy się dla magiczki śmiercią i to już za niedługo. Ale Eris przecież to nie obchodziło. Wymagała jedynie potężnego pionka. A raczej kilku z nich.

   Gwałtownie wciągnęłam powietrze, kiedy wszystkie elementy się połączyły. Cztery zamki. Eris miała czterech pomagierów jeśli nie liczyć tej upierdliwej Uranii. Oni byli kluczami do zamków.

  Jakikolwiek los ich czekał, na pewno nie przeżyją królestwa. Oni zdechną dla jego otworzenia. Zadrgała mi warga, bo aż chciałam się roześmiać z ludzkiej głupoty, ale nie było czasu, bo zaraz z oceanu zaczęły wystrzeliwać lodowe słupy o ostrych końcach. Wywinęłam kilka beczek, walcząc z mroźnym powietrzem.

   Yuki spojrzała prosto na mnie, podrzucając zakrzywiony sztylet.

– Zabiję cię – syknęła.

– Zobaczymy, kto tu skończy martwy! – odkrzyknęłam i odbiłam się noga od słupa, by polecieć wyżej.

– Spadnę! – wrzasnął Kyoya, bo fakt, czułam, że mi się wyślizguje.

– To się mocniej trzymaj! – warknęłam. – Yuki nie będzie czekać, by nas zakurwić!

   Jak na życzenie dookoła moich kostek owinęła się śnieżyca niczym dłonie yeti i szarpnęła mną w prawo. Złapałam Kyoyą w pasie jedną ręką, wbijając paznokcie w jego skórę, a drugą przywołałam krąg. Widmowe szpony wystrzeliły, szatkując śniegowego potwora. To jednak niezbyt poprawiło sytuację, bo dalej gówno widziałam, gdyż wszędzie sypało tym białym cholerstwem.

    Ledwo uniknęłam kolejnego pędzącego ostrza z dołu. Nie miałam pojęcia, gdzie wyjebało spierdoliny ani jak się z nimi skontaktować. Świst wiatru był za głośny. Zostało nam mało czasu na znalezienie wyspy. Zacisnęłam szczęki i zdecydowałam się przeć w lewo. Może uda nam się wylecieć na ocean.

   Skrzydła pulsowały bólem, ale posłusznie naparły na mroźne prądy wiatru. Używałam kul magii, by rozbijać większe zawirowania śniegu, ale zaraz w ich miejscu pojawiały się nowe. Yuki musiała kompletnie puścić lejce i dać swojej mocy szaleć. Czyli jak nic dziś zdechnie, ale to dopiero za kilka godzin. A wtedy już nie będzie tego świata.

   Dokładnie tak, jak pragnęło to cholerne próchno.

   Wiatr zaczął wiać w przeciwną stronę. Mocniejszy. I cieplejszy. Zaskoczona spojrzałam, jak śnieg zaczyna ku niemu ciągnąć, zwijając się niczym wata cukrowa na stoiskach w lunaparku. Po chwili niebo stało się czystym oceanem granatu, a ja ujrzałam złączony krąg Alice i Patricka, którzy wspólnie zbierali moc Yuki.

– Co wy tu…

– Przekazałam Izydzie, gdzie jesteśmy – Artemis pojawiła się u mego boku.

   Izyda…Spojrzałam na Alice. Złociste włosy łopotały wokół jej twarzy. Usta miała zaciśnięte w cienką linię. Dołożyła druga dłoń do kręgu, a wtedy buchnął z niego żar, który momentalnie stopił śnieg.

„Będę walczyła z Yuki i spróbuje ją uratować. A jeśli się nie uda, zabije ją bezboleśnie.”

  Poczułam gulę w gardle. Ani trochę nie podobało mi się, co Alice chciała zrobić. Tyle że nie miałam tu nic do gadania, bo to nie była moja sprawa. Ani moja przyjaciółka. Choć z Yuki została tylko skorupa.

– Długo się będziesz tak modliła? Bo mogę zaraz umrzeć – mruknął z przekąsem Kyoya.

   Trzepnęłam go w łeb, za co poleciało kilka epitetów.

– Uratowałam ci dupę, więc siedź cicho – warknęłam.

   Rzuciłam ostatnie spojrzenie na Alice, ale ta patrzyła w dół. Okręciłam się w powietrzu i wystrzeliłam w przeciwną stronę, niż przybyliśmy. Wiatr zagwizdał w uszach.

– Damon został z Patem i Ali! – wrzasnął nagle Blaise, przyłączając się. Dalej w czuprynie miał nieco śniegu. Skinęłam głową.

   Zwolniliśmy nieco i przybliżyliśmy do powierzchni wody. Tategami zwisał z mojego uścisku niczym bezwładna lalka. I tyle samo w sumie ważył, bo takich ćwiczeń to nie miałam od lat. Chimery były lżejsze!

– Czekaj – odezwał się. Zaczął się uważnie rozglądać. – Coś tu jest.

– Która stroną.

   Milczał przez chwilę.

– Lewa.

   Jak najpowolniej się dało zaczęliśmy frunąć tam. Dłoń Kyoyi zaczęła sama drgać. Ich wieź musiała stawać się coraz bliższa.

– Tutaj.

   Zatrzymaliśmy się tak naprawdę prze niczym. Odbijaliśmy się w powierzchni wody. Srebrne refleksy padły na małe marszczenia, kiedy Blaise przywoływał magię.

 iaculat.

   Czarna jak smoła błyskawica ugodziła w wodę. Ta zabulgotała, by po chwili rozprysnąć się na wszystkie strony świata, ukazując nam spadzisty dach z dziurą. Pierdolona świątynia.

– Sekunda. Co z nim? – Blaise wskazał na Kyoyę.

   Kurwa. Faktycznie.

– Umiesz pływać narwańcu?

– Pojebało cię chyba! – Od razu wyczuł moje intencje. – Idę z wami.

– Zginiesz tam – mruknęłam.

– To nie jest dla mnie nic nowego dziś – odciął się.

   Spojrzałam na Blaisa. Ten jedynie wyciągnął zza paska dwa sztylety i wsadził Tategamiemu do kieszeni płaszcza.

– Masz i próbuj przeżyć.

   Po tym zanurkował ku dachowi. Wywróciłam oczami i podążyłam za nim. Oczywiście ledwo znaleźliśmy się w środku, puściłam cholernika. Skoro mnie zwyzywał i to dość barwnie, to raczej nic sobie nie połamał.

   Wokół nas było pusto. Nad przejściem płonęła jedna pochodnia, a w powietrzu doskonale dało się wyczuć zapach zgniłych jabłek i lilii. Ohydne połączenie, a to takie ładne kwiatki! Zwinęliśmy skrzydła. Wysunęłam katanę z sayi, a Blaise włożył na palce swoje ulubione kastety z ostrzami z kłów lunixa.

   Próchno na pewno już wiedziało, że tu jesteśmy. Zerknęłam na zegarek. Do ceremonii zostało pięćdziesiąt minut. Musimy się śpieszyć.

   Bez patrzenia na siebie weszliśmy w jedyne osnute mrokiem wejście. Puściłam przed nas fioletową kulkę, by oświetlała drogę i by się czasem nie wyjebać o jakieś  kamienie. Korytarz ciągnął się daleko, a ponadto miał wiele odnóży.

– Jaki plan, jak nie zdążymy?

– Wysadzamy tą świątynie w chwili, kiedy wskazówka wskaże północ – oznajmiłam.

    W ciemności wokół nas mogłam sobie wyobrazić, jak Eris stoi i wpatruje się w miejsce, skąd słyszała nasz głos i zaciska pięści. Nie mogła do nas wyjść ani żaden z jej powładnych, bo wszyscy byli potrzebni. Mogła jedynie czekać, aż ją znajdę, by rozedrzeć jej gardło.

– Jesteś trochę zapominalska.

    Zablokowałam rękojeść kataną przed odcięciem mi karku. Fioletowa poświata kuli padła na twarz Michaela.

   Stłumiłam w gardle warkot. No tak.

    Jebany Hypno!

 


  

1 komentarz: