Cała świątynia
była wykuta w ciemnej skale, więc musiał panować w niej chłód. To był bardzo logiczny wniosek. Więc czemu jej
organizm nie wytworzył najmniejszego dreszczu? Mari przełknęła ślinę i
spojrzała na swoje dłonie. Zacisnęła je mocno w pięści, wpijając paznokcie w
skórę, aż wypłynęła krople czarnej posoki. Nic. Żadnego choćby ukłucia bólu.
Została już ze mnie
sama ludzka powłoka?
– Fiu
fiu, Ciemność trzymała nas w takim burdelu, a tu ma luksusową chatę – odezwał
się Osamu, który beztrosko przechadzał się za jej plecami.
Główna sala była okrągła i podtrzymywana
przez trzy masywne kolumny. Wokół siebie miały wykute płaskorzeźby węży z
wysuniętymi językami, które błyszczały niczym rubiny. W centralnym punkcie stał
stół z dziewięcioma wgłębieniami na beye. Na środku blatu wyrzeźbiona była
chyba jakaś bogini, która jedną dłonią podpierała brodę, a w drugiej trzymała
wagę. Na jednym odważniku spoczywał sztylet a na drugim drobne nagie ciało.
Sama mina kobiety wskazywała na znużenie, jakby wybór, który trzymała w
dłoniach, nie był niczym nowym.
–
Szkoda tylko, że taką zimną – odparła nieco za bardzo piskliwie.
Osamu zwrócił się w jej stronę, unosząc
brew. W sekundę jednak jego twarz złagodniała i westchnął.
–
Wytrzymaj, laleczko. Jeszcze tylko dzień lub dwa.
Otworzyła usta, lecz nie powiedziała nic.
Jej myśli szalały niczym zburzony fale. Jedna spychała drugą, chaotycznie
próbując podsunąć najlepszy wniosek. Bo zostali sami. Ale Eris zaraz może wrócić. Nic ich nie trzymało, by po prostu
zabrać beye i stąd zwiać. Jesteście
mordercami, nikt wam nie pomoże, a ona zabije. A jeśli przysięgną pomóc
WBBA, to zawsze istniała szansa na azyl.
Myślisz, że jakiś mur ją zatrzyma? Albo tego demona w ludzkiej skórze.
Zachłysnęła się powietrzem, czując, jak
wraca do chwili obecnej. Zagryzła wargę, dalej drapiąc paznokciami po skórze.
Żadnego bólu, żadnego czucia. Tylko pustka, pustka, ta pierdolona pustka!
Taka zostaniesz do końca.
–
J-jak możesz być taki spokojny? – wydusiła. Nie miała pojęcia, skąd nagle wziął
się ten ciężar na jej gardle, który dławił ją niczym żelazna obroża. – To jest
już koniec. Nie cofniemy niczego – Podniosła swoje skrwawione (to w ogóle była
krew?) dłonie. – Przestaliśmy być ludźmi. A co jeśli Eris się nie powiedzie? Co
jeśli ci, którzy wtedy byli w WBBA, dorwą nas? Wtedy...wtedy zabiłam na nic –
Zaschło jej w gardle. Zaczęła się trząść. – Nie zobaczę Pluto. Ja...
Wbiła palce we włosy i pociągnęła je mocno.
Czuła, jakby tysiące rąk dociskało się do jej ciała, coraz bardziej ją dusząc.
Twarze białe i upiorne otaczały ją. Ci policjanci, przypadkowi przechodni,
Madoka...
–
Mari!
Twarze zblakły i wtopiły się w czarny kamień.
Odetchnęła głęboko, nieco podnosząc głowę. Osamu przyglądał się jej spod
zmarszczonych brwi, zaciskając dłoń na przegubie.
– To
już jest koniec – przemówił spokojnie. – Zrobiliśmy, co mieliśmy. Nadejdzie
królestwo ciemności, my zyskamy, co chcemy.
–
Skąd ta pewność?
– Bo
Eris jest jebnięta – Puścił ją. – Pozabijała już tyle osób. Naprawdę myślisz,
że ktokolwiek zatrzyma ją?
– A ci... – zawahała się nad słowem. – te diabły?
Demony? Z WBBA?
Ledwo skończyła pytanie, poczuła wewnątrz
siebie, jak przez całą jaskinię rozchodzi się uderzenie chłodu. Normalnie
ucieszyłaby się na to zwykłe, choć małe ludzkie czucie, lecz coś było nie tak.
To była obca energia. Potężna, skręcająca się w furii.
Jak prawdziwa ciemność
Równocześnie z Osamu przywołali wstęgi mroku,
w napięciu czekając, co się zdarzy. Jednak nikt nie nadszedł, choć energia
dalej falowała wokół nich. Mari zmarszczyła brew. Czuła to już. To
było...Pobladła.
Demon.
– Jest
daleko – mruknął Sugita i ziewnął szeroko. – Eris coś odpierdala.
– Nie
– Mari potrząsnęła głową. – To demon.
****
Moc bulgotała pod powierzchnią, coraz
bardziej wybrzuszając wszystko wkoło. Rysy pogłębiały się, wpuszczając kolejne
smugi szkarłatu. Ciemność miotała się jak ranny zwierz, a gdy od jej
wystających białych kości odbiły się iskry czerwieni, warknęła groźnie.
Uśmiechnęłam się, wyciągając drugą dłoń.
– Nie
ma takiej siły, byś ich zabiła! – syknęła. – Masz w sobie coś z człowieka!
Cholera, nawet demony mają swoje limity w okrucieństwie!
– Mój
brat nie żyje – przypomniałam. Po moich palcach zaczęła się wić fioletowa
wiązka. – Twoje głupie iluzje mnie nie zwiodą.
– Nie
zabijesz swoich... – Oderwała ode mnie wzrok, gdy tuż przed nią pojawiła się
następna rysa.
Skierowałam dłoń bardziej w tył, zerkając
przez ramię. Wystarczy, że popchnę moc uderzeniową w Eris, a drugą przywołam
tarczę. Stare próchno trafi szlag, a co do Hypno...
– Wiesz, co robić – przekazałam w myślach.
Artemis skinęła głową z poważną miną,
owijając mocniej dłoń wokół topora. Przechyliłam głowę. Żar zaczął buchać z
rys. Eris zakryła twarz rękawem, z tyłu ktoś pisnął.
–
Możesz ujrzeć braciszka, plugastwie – Złożyłam palce do pstryknięcia, a w
drugiej zbierałam ciemność. – Finis! Obice!
–
Jenn, zatrzymaj to!
Rozległ się huk i czerwona poświata
wystrzeliła ku górze, pochłaniając wszystko wokół. Eris ryknęła, gdy podmuch
cisnął się w tył. Podłoga rozprysła się niczym cienkie szkło. Ale to było za
mało. Zamrugałam gwałtownie i poczułam, że robi mi się słabo, gdy dostrzegłam
dwie posrebrzone dłonie zaciśnięte wokół nadgarstka. Ściany budynku ciągle
zostały zdmuchnięte, ale reszta wybuchu została zlikwidowana.
– Co
wy odkurwiacie?! – warknęłam, wyszarpując dłoń. Czerwień trysnęła na boki.
Oczywiście tymi kretynami byli Blaise i
Damon. Tych dwóch spierdolin umysłowych nawet nie powinno tu być!
Nie miałam czasu, by usłyszeć, co im do łbów
strzeliło, bo kątem oka ujrzałam, jak Hypno al’a Michael popierdala szybko ku
swojej stworzycielce. Artemis jako jedyna ogarnięta wystrzeliła, zamachując się
toporem, jednak spotkała się z oporem lodowego mieczu Yuki. Kurwa jeszcze ta
szmata!
Ramieniem odepchnęłam Blaisa, przywołałam
kulę i cisnęłam w beya. Rozbiła się tuż przed nim, co skiwitował sykiem i
szybką zmianą formy. Przed nami znów stał kościotrup z mieczem. Zacisnęłam
zęby, przywołując kolejny krąg.
–
Ściąg grawitacji!
Cieniowe dłonie wgniotły się w ziemię
podobnie jak moje buty. Zaklęłam. Były nowe i już całe w błocie!
– Ty
stara idiotko! – jęknęła Artemis, próbując podeprzeć się na toporze, choć nogi
jej dygotały jak galarety. – Dalej zamierzasz jej pomagać?!
–
Mówiłam ci, że moim priorytetem jest życzenie Shiro
Jak kto bystrzejszy się domyślił, z kompletnej
dupy pojawiła się Urania wraz z Shiro. Jej różdżką promieniowała oślepiająco w
chuj i zwyczajowo mordowała miko spojrzeniem. Gdyby nie tamtych dwóch debili,
teraz mógłby się bić, z chęcią bym posędziowała. Ale tak to musiałam się użerać
z mocą beya, by móc zakurwić Eris.
Kurwa mać było to wszystko walić w cholerę,
a nie bawić się w bohatera.
–
Skoro zjebaliście, to coś zróbcie! – krzyknęłam do Damona i Blaisa, po czym
szarpnęłam dłonią w bok, zmuszając cieniowe ręce do ataku na lodową pannę.
Niestety zwolnione siłą grawitacji uderzyły
w miejsce, gdzie stała, o jakieś trzy sekundy za późno.
Urania spojrzała na nas chłodno, po czym
popłynęła w powietrzu w kierunku, gdzie wyjebało Eris. Jej laska dalej
świeciła. To musiało być źródło. Kiwnęłam głową w jej kierunku, patrząc prosto
w Damona.
Kochanek kosy uniósł miłość swojego życia,
a ta pokryła się błękitnym ogniem. Okręcił ją kilka razy, mrucząc pod nosem
jakieś słowa, po czym wysunął drugą rękę, rozcapierzając palce.
–
Pośpiesz się – krzyknęła Artemis. – Jej obecność zanika!
Damon pstryknął palcami, na co w powietrzu
pojawiło się tysiące jasnych linek, z których niektóre owijały się wokół nas.
Blondyn uśmiechnął się i zamachnął kosą, wypuszczając wkoło błękitny płomienie.
Sekundę później ciążenie grawitacji znikło, przywracając ciału lekkość. Nie
czekając, odbiłam się od ziemi, rozkładając skrzydła i przemknęłam przez gruzy.
Ułożyłam rękę na sayi katany.
Ledwo ujrzałam zarys sylwetki, złapałam rękojeść i wykonałam cięcie. Kropla krwi opadła na mój policzek, gdy wyhamowałam
na zniszczonym asfalcie.
–
Znów się spóźniłaś, Jenn - chan – zachichotała Eris wtulona w ramiona
kościotrupa, nim czarna szpara się zamknęła.
Zamrugałam kilka razy i spojrzałam na bok,
bo kogo ja kurwa przecięłam? Na chodniku spoczywała ta laska z gabinetu, a spod
niej wypływała kolejna kałuża krwi. Przeklęłam. Musieli ją podstawić, kiedy
zauważyli, że ich ścigam.
–
Uciekła? – spytał głupio Blaise, lądując koło mnie.
Nawet nie siliłam się na odpowiedź, tylko
wymierzyłam mu ładnego sierpowego prosto w twarz. Damon podzielił jego los.
Kiedy oboje przyłożyli dłonie do ładnego sińca i zakrwawionych warg, robiąc
miny zbitych psiaków, zapragnęłam zrobić drugą rundkę. Ale zakurwienie ich
teraz tylko pogorszy sprawę, wdech i wydech. Zamiast tego uniosłam wysoko brwi,
opierając dłonie o biodra.
– Co
to miało być? – wycedziłam. – Eris już byłaby martwa, gdybyście się nie
wtrącili!
–
Przecież zabiłabyś każdego w pobliżu z tym zaklęciem! – Blaise wydął wargi.
– Po
pierwsze to nie miałam takiego zamiaru, chciałam wytworzyć barierę dla tych z
tyłu, po drugie, co cię obchodzą ludzie?! – prychnęłam.
– Bez
obrazy Jenn, ale nasi władcy by się wściekli coś takiego. Masowe zabijanie jest
raczej zakazane – dodał Damon, ścierając krew rękawiczką. – A i...
– No
tak, faktycznie będzie lepiej, jak teraz otworzy bramę i wszyscy pójdą w
cholerę – przerwałam mu i przewróciłam oczami. – Teraz tam – machnęłam ręką za siebie. – leży jakaś
wykrwawiająca się laska, Eris spierdoliła chuj wie gdzie i to wy będziecie jej
szukać, zaraz zlecą się ludzie i w ogóle jest zajebisty cyrk!
–
Em...Jenn.
Spojrzałam na Artemis, która stała z lekka
jakby zmieszana. Zmarszczyłam brwi, już czując kolejne kłopoty. Słodki
Lucyferze, za co ja tam cierpię?
–
Tak?
– Bo
hehe chyba twój urok się złamał – powiedziała, drapiąc się po karku.
–
Jaki znów urok? – jęknęłam.
W odpowiedzi z gruzów budynków wypadł, a
bardziej wytoczył się Kyoya. Był cały mokry od stopionego śniegu, wszędzie miał
ślady zadrapań i wlepiał we mnie swój wzrok wkurwionej krowy. Nil wyszedł za
nim wyglądając na oszołomionego.
To oznaczało tylko jedno.
– O
nie, nie, nie – zaczęłam, już mając pierwsze oznaki migreny. – Artemis, wjeb
mu!
– To
właśnie chciałem ci powiedzieć – mruknął Damon, który już na wyjebce sobie
palił. – Kiedy przeciąłem więzy zaklęć tego beya, trafiłem też w twoje.
Brew mi zadrgała podobnie jak palce na sayi.
Jedno cięcie i mój szefuńcio będzie wydmuchiwał dym przez dziurę w szyi...
–
Ashida, coś ty kurwa zrobiła?! – wrzasnął Kyoya, celując we mnie palcem.
Bez sekundy namyślenia machnęłam dłonią i
purpurowa wstęga zmiotła Tategamiego z nóg. Padł nieprzytomny na chodnik.
Odetchnęłam i obróciłam się z żmijowatym uśmiechem do spierdolin.
– To
który z was będzie tłumaczył Victorowi, jak do tego doszło?
****
Jakaś cicha nadzieja w środku Mari
rozwiała się, gdy otworzyło się przed nimi przejście. Pierwszy wyszedł z niego
Shiro. Jak zawsze bez emocji i w towarzystwie swego beya. Za nim wyłoniła się
Yuki, która była nieco poraniona. Na końcu pojawił się Hypno niosący Eris.
Zamrugała kilka razy, czując, jak skręca ją
w żołądku. Nogi Ciemności były niemal rozorane i pokryte grubą warstwą krwi i
rozciętego mięsa, przez które prześwitywały kości. Podobnie było z jej klatką
piersiową. A mimo to wciąż żyła.
–
Czyżby problemy? – spytał beztrosko Osamu, który nawet nie mrugnął.
– Czy
to zmartwienie? – zakpiła Ciemność. – Nie spodziewałam się odwiedzin Jenn –
chan, przerwała mi tortury – poskarżyła się z udawanym smutkiem.
Jenn – chan, ten demon. Mari przełknęła
ślinę. Skoro ona umiała doprowadzić Eris do tego stanu, to co mogła zrobić z
nimi. Potarła szyję na fantomowe wspomnienie cienistych rąk. Wolała jej więcej
nie spotkać.
– Ale
mamy wszystkie elementy! – zakrzyknęła kobieta.
Na te słowa Shiro podszedł do stołu i
położył na nim Leona. Bey zapłonął zielonym światłem, lecz zaraz zgasł.
–
Wystarczy, że poczekamy na północy – przemówiła Ciemność i zachichotała
piskliwie. – Moje ciało się uleczy, otworzę bramy i wszystko się spełni.
–
Zrobisz, to co obiecałaś? – spytał bey Shiro, uderzając różdżką o posadzkę.
Wokół poniosło się echo.
Ciemność uśmiechnęła się szeroko, ukazując
ostre zęby. Oczy jej rozbłysły jakimś oszalałym blaskiem. Przyłożyła poszarpaną
dłoń do serca.
–
Ależ oczywiście. Za co przecież oddaliście swoje człowieczeństwo – Przechyliła głowę
i wolno przeciągnęła po nich wzrokiem niczym wygłodniały drapieżnik.
Serce Mari zabiło szybciej, kiedy zimne
czerwone tęczówki spoczęły na niej. Choć nie powinna, to czuła, jakby jej żyły
zaczął wypełniać lód.
–
Mówiąc o rytuale, potrzebna jest ofiara czyli nasza śliczna Madoka.
Mari otworzyła szerzej oczy. Nie, nie,
błagam, nie.
– Jej
krew musi wlać się w zniszczone beye, a dokona tego – Uniosła dłoń – Mari.
– Ja?
– wykrztusiła. Znów czuła żelazną obręcz na gardle. Przed oczami migały jej
twarze. – Czemu ja?
– To
nie oczywiste? – zaśmiała się Ciemność. – Ciągle jesteś człowiekiem. Jakie to
ciekawe – Odchyliła głowę. – jakby twój brat próbował odkupić swój grzech,
ratując ciebie. Jakże kretyńskie – westchnęła. – W każdym razie to ty zabijesz
Madoke. W końcu musisz pozbyć się wszelkiego człowieczeństwa jak twoi koledzy –
Dała znak Hypno i podeszła bliżej niej.
Mari zerknęła na bok. Osamu nawet na nią nie
patrzył, skupiając się na przyniesionym beyu. Twarz Panny była pusta, a Shiro
zimna.
–
Zrobisz to?
Trzymała przed nią sztylet. Krótki lecz
ostry z ozdobnym rubinem. Zapowiedź nieuchronnego końca.
Zostaniesz moją bezwładną marionetką?
Skinęła głową.
Ja wiem, że mnie niemal rok nie było XD Obecnie w naszym kraju się odpierdala (***** *** btw) latałam trochę na protesty i wgl dużo rzeczy się wydarzyło. Ale w każdym razie! Wróciłam, bo to skończyć trzeba. Rozdział nieco chujowy, Mari dalej ma dramaty, Blaise i Damon odjebali manianę, Jenn wkurwiona, a ja dalej próbuje wczuć sie na nowo w charaktery
Jenn: Ja cię zajebię bez jaj. Co to kurwa ma być?!
Hehe ^^'', no nic
Odmeldowuje się!
Kurcze to ktoś jeszcze na bloggerze żyje
OdpowiedzUsuńHanako: Ty na pewno nie. Mogłabyś wziąć przykład z Angel ty wariatko nie mogąca skończyć tego, co zaczęła.
Jak zwykle jesteś dla mnie miła.
Jak zwykle uprzejma jesteś
"– Ashida, coś ty kurwa zrobiła?! – wrzasnął Kyoya, celując we mnie palcem.
Bez sekundy namyślenia machnęłam dłonią i purpurowa wstęga zmiotła Tategamiego z nóg. Padł nieprzytomny na chodnik. Odetchnęłam i obróciłam się z żmijowatym uśmiechem do spierdolin.
– To który z was będzie tłumaczył Victorowi, jak do tego doszło?"
Miju: To jest tak świetne, niemal spotkanie po latach.
Hirooki: Bardziej zastanawia mnie jak to wyjaśnią Victorowi.
Miju: Wielka improwizacja?
"– Co wy odkurwiacie?! – warknęłam, wyszarpując dłoń. Czerwień trysnęła na boki."
Hanako: Ewidentnie próbują ci utrudnić życie.
Hirooki: Raczej nie chcą wybuchu bomby jądrowej.
" Jenn – chan, ten demon. Mari przełknęła ślinę. Skoro ona umiała doprowadzić Eris do tego stanu, to co mogła zrobić z nimi."
Hanako: Połamać, pogruchotać kości, spalić żywcem, rozpierniczyć psychikę, torturować dużo tego a to i tak najłagodniejsze. To chyba czas powiedzieć swym planom do widzenia.
" Nawet nie siliłam się na odpowiedź, tylko wymierzyłam mu ładnego sierpowego prosto w twarz. Damon podzielił jego los. Kiedy oboje przyłożyli dłonie do ładnego sińca i zakrwawionych warg, robiąc miny zbitych psiaków, zapragnęłam zrobić drugą rundkę."
Akana: Ej oni są potrzebni do tego serialu o romansie z kosą.
Hiroaki: Nadal chcesz to zrealizować?
Akana: Nadal szukam aktorów, a jak nie znajdę ide do Netflixa i przeforsuje pomysł wykorzystujac poprawność polityczna przeciwko nim i będzie serial.
Hanako: Gorzej ci czy co?
Akana: To nie tak że odtrącili już moje 3 wnioski w innych platformach..
Jak miło że ktoś jeszcze tu żyje. Nessa padła nawet na watt, Kruk to nie wiem gdzie jest, a w tym roku i ja padłam. Zostaje do końca, bo jestem ciekawa co jeszcze Eris odwali, a znając ją to pewnie coś zrobi.
Jenn: Well Angel uznała, że to niehumanitarne, by tak trupa na środku drogi zostawić
UsuńA no, trzeba to skończyć. Potem jakieś shociki polecę
Jenn: Kurwa lovely :(((
*spotkanie Jenn i Yoyo8
Jenn: Ej kurwa ta brama się jeszcze nie otworzyła
Kyoya: Uwierz mi, też się nie cieszę
Izu: Bo Jess niestety juz zajęta ;)
Kyoya: Czas na żałobę narodową za Blaisa
Jenn: Za twoją/ego to trzeba będzie kurwa ofiarę składać
Kyoya: Ahh, nic się nie zmieniasz
Jenn: Nie da się zmienić perfekcji
"Hirooki: Raczej nie chcą wybuchu bomby jądrowej."
Jenn: Jakaaa bomba, zmiotłoby dzielnicę i to może nie całą
Victor: No faktycznie łagodnie
Jenn: No!
Victor:....
Jenn: O widzisz Damon, dodatkowe pieniążki
Damon: A serialu nie kręci się często o ludziach martwych?
Jenn: Co? Znaczy jak chcesz, to ja chętnie pomogę, ale zapisz mi tam firmę
Damon: Jeszcze krok i rozetnę ci łeb
Jenn: :(((
Kruk może wrócić, od Nessy dawno nie słyszałam, Hania też już padła. Smutne, ale no cóż, skonczę, co muszę, a potem poświęce się bakugan (znaczy najpierw maturze, ale no XD)